Ariel T. z Trójmiasta w 2012 r. pracował jako ochroniarz w ramach umowy zlecenia. Jak wynika z akt sprawy, w maju tamtego roku wziął udział w Marszu Równości w Krakowie i - jako że szedł w pierwszym rzędzie obok Anny Grodzkiej i Janusza Palikota, choć nie jest aktywistą partyjnym - zauważyli go przełożeni z firmy. Skończyło się SMS-em od szefa o treści: "Jutro masz wolne. Od dziś już nie pracujesz w naszej firmie. Sorry!". Później w rozmowie telefonicznej inny przełożony miał mu powiedzieć, że firma "pedałów nie zatrudnia", a on był widziany na "marszu pedałów". Pół roku później firma rozwiązała z nim umowę. Z tych przyczyn mężczyzna pozwał do sądu swego byłego pracodawcę, a w środę proces w I instancji zakończył Sąd Rejonowy Warszawa-Śródmieście. Ariel T. domagał się 5 tys. zł odszkodowania i zadośćuczynienia z powodu nieuzasadnionego zakończenia z nim współpracy, podyktowanego dyskryminacją. Wsparło go Polskie Towarzystwo Prawa Antydyskryminacyjnego, kierując pozew do sądu (Ariel T. przyłączył się do sprawy). Uczestnikami postępowania była też Helsińska Fundacja Praw Człowieka i Kampania Przeciw Homofobii. Pozwana spółka kwestionowała swoją odpowiedzialność za naruszenie zasad antydyskryminacyjnych. Przesłuchano przełożonych mężczyzny, którzy zapewniali, że chodziło jedynie o przeniesienie Ariela T. do ochraniania innego obiektu albo, że to Ariel T. nie był gotów do dalszej pracy. W środę sąd ogłosił wyrok w procesie: przyznał rację powodom i zasądził na rzecz Ariela T. 2,5 tys. zł odszkodowania oraz uznał, że doszło do tzw. dyskryminacji bezpośredniej przez asocjację, czyli pracodawca rozwiązał stosunek pracy z pracownikiem tylko dlatego, że uznał go za osobę przynależną do mniejszości seksualnej. To jeden z pierwszych procesów z tzw. ustawy dyskryminacyjnej wdrażającej do polskiego prawa niektóre normy europejskie, zakończony wyrokiem. Jak mówił w ustnym uzasadnieniu wyroku sędzia Michał Chojnacki, działania przełożonych wobec Ariela T. były dyskryminacją i wypełniały znamiona ustawy, dającej prawo do dochodzenia zadośćuczynień i odszkodowań. Sąd wskazał, że na tym, kto twierdzi, że był dyskryminowany, spoczywa ciężar uprawdopodobnienia, że do tego doszło - i tak się stało w tym wypadku, bo Ariel T. dostatecznie uprawdopodobnił tę sytuację. "A wtedy to pozwany musi dowodzić, że nie doszło do nierównego traktowania. Pozwany nie dowiódł, że zakończył współpracę z Arielem T. z powodów innych niż ten dyskryminacyjny" - dodał sędzia. Do takich wniosków sąd doszedł do przeanalizowaniu faktów: udział Ariela T. w Marszu Równości, relacja telewizyjna z imprezy i krótko potem SMS oraz rozmowa z przełożonymi. Było jeszcze pismo z zarządu, który pół roku po tych zdarzeniach zwróciło się z pytaniem, czemu Ariel T. nie przychodzi już do pracy. "To się stało już po tym, gdy powód zwrócił się do mediów, a w spółce zjawiła się Państwowa Inspekcja Pracy. Wówczas spółka zorientowała się w sytuacji" - zauważył sędzia Chojnacki. "Jeśli doszło do dyskryminacji z powodu orientacji, to nic dziwnego, że powód nie chciał wracać do spółki. To nie było takie środowisko, w którym należycie można wykonywać obowiązki" - dodał. Sąd zasądził powodowi tylko odszkodowanie, bo - jak wyjaśniono w uzasadnieniu - poniesionej przez Ariela T. szkody majątkowej nie kwestionował nawet były pracodawca ochroniarza. Co do zadośćuczynienia za doznaną krzywdę sąd doszedł do wniosku, że nie może jej zasądzić bez przesłuchania Ariela T., który zrezygnował z tego prawa. "Nie można więc było udowodnić, że doznał krzywdy i w jakich rozmiarach" - wyjaśnił sąd wskazując czemu zadośćuczynienie jest niezasadne. "Tu automatyzmu nie ma. A krzywda jest czymś indywidualnym, różne działania w różny sposób się odbiera" - dodał sędzia. Wyrok jest nieprawomocny i można go zaskarżyć do Sądu Okręgowego w Warszawie. Nie wiadomo, czy pozwana spółka tak uczyni. Odwołać może się także Ariel T. i występująca w jego imieniu organizacja. Monika Wieczorek z zespołu prawników PTPA powiedziała PAP, że po zapoznaniu się z pisemnym uzasadnieniem wyroku zastanowi się nad apelacją co do kwestii dochodzenia zadośćuczynienia. - Orzeczenie zapadłe w tej sprawie jest o tyle istotne, że po raz pierwszy sąd orzekł, iż doszło do dyskryminacji bezpośredniej przez asocjację, co w okolicznościach tej sprawy oznacza, że pozwany rozwiązał z powodem umowę zlecenia ze względu na to, że powód jako uczestnik Marszu Równości został przez niego uznany za osobę homoseksualną - podkreśliła Wieczorek.