Premier Beata Szydło poinformowała w poniedziałek, że pensje nauczycieli wzrosną w ciągu trzech lat o 15 proc. Pierwsza podwyżka ma nastąpić 1 kwietnia 2018, druga - 1 stycznia 2019, trzecia 1 stycznia 2020. Komentując propozycję wzrostu płac, Broniarz zaznaczył, że może odnieść się jedynie do podwyżek zaplanowanych na 2018 r. "Natomiast pozostałe wydarzenia to czas przyszły i niepewny, trudno mówić o projektowanym wzroście płac w roku 2019 a tym bardziej 2020, bo jest cała masa okoliczności, które mogą powodować, że to wszystko zostanie wywrócone do góry nogami" - powiedział. Podwyżki dopiero za wiele miesięcy "Po pierwsze nie wiem, skąd pani premier czerpie swoją wiedzę na temat poziomu przygotowania szkół do reformy i z czego ten entuzjazm wynika, bo mam wrażenie, że żyjemy w różnej rzeczywistości. Po drugie każda grupa zawodowa (...) pozytywnie odnosi się do projektowanego wzrostu płac, natomiast o żadnej grupie zawodowej nie mówi się tak jak o nas w kontekście podwyżek, które mają nastąpić za pół roku, albo za wiele, wiele miesięcy. To jest zwykła socjotechnika, to jest rodzaj uprawiania propagandy sukcesu" - powiedział Broniarz. "Nie czarujmy się, ale 5 proc. w roku przyszłym w jakiejś mierze musi być pomniejszone o wskaźnik wzrostu cen towarów usług" - dodał. "Entuzjazmu w ustach wielu nauczycieli nie usłyszymy, choć na pewno będą tacy, którzy będą zadowoleni. Pytanie tylko, co zostanie nam odebrane przy realizacji tego przedsięwzięcia oraz kto pokryje koszty podwyżek w sytuacji, gdy subwencja pozostaje na niezmienionym poziomie" - powiedział Broniarz. Zwrócił uwagę, że samorządy już poniosły znaczne koszty związane z wdrażaniem reformy oświaty i obawiają się, że to one zostaną obciążone planowanymi podwyżkami. Nauczyciele chcą płacy zasadniczej Przewodniczący Sekcji Krajowej Oświaty i Wychowania NSZZ "Solidarność" Ryszard Proksa stwierdził, że "każda podwyżka lub waloryzacja cieszy, ale nauczyciele chcieliby siąść do rozmów o nowym systemie wynagradzania - prostym, czytelnym i jasnym". "Zachwytu nie ma bo od 2012 r. w ogóle nie było żadnych regulacji płacowych, natomiast nam w tej chwili zależy bardziej na nowym systemie wynagradzania. Istniejący system bardzo zaciemnia obraz zarobków i wynagradzania nauczycieli" - powiedział Proksa. Jak wskazał, obecnie jest dużo różnych dodatków - "lepszych lub gorszych, jeśli chodzi o racjonalność". "Chcemy, żeby płaca zasadnicza była płacą zasadniczą, a nie wynosiła niecałe 60 proc. (tzw. średniego wynagrodzenia nauczycieli) jak disiaj, a reszta to przedziwne i przeróżne dodatki, których w większości nauczyciele nie dostają" - ocenił. "Chcemy też odejścia od tzw. średniej, by wreszcie przestano manipulować, ile polski pedagog zarabia. Chcielibyśmy, aby była taka sama definicja płacy, jak w każdej innej branży, czyli płaca zasadnicza, dodatek funkcyjny, staż i wszystko byłoby wiadomo" - dodał Proksa. Jego zdaniem, obecny system uniemożliwia sprawdzenie, czy samorządy wypełniają regulaminy wynagradzania. "Uznajemy, że jest najwyższa pora, i jest ku temu sposobność, by maksymalnie uprościć system płac nauczycieli" - ocenił