Problem jest poważny. - Rosomaki miały zastąpić między innymi maszyny, które zostały zniszczone w trakcie walk - mówi gazecie wysoki rangą urzędnik z MON. Opóźnienie w dostawach nowych "afgańskich Rosomaków" - zdaniem Janusza Zemke, wiceministra obrony w rządach SLD - może wystawić na niebezpieczeństwo polskich żołnierzy. - Byłem kilka razy w Afganistanie i wiem, jak ważne są tam te transportery. Doskonale chronią polskich żołnierzy. Świadczą o tym fakty. Mimo ostrzału granatnikami i wjechania na miny nikt nie zginął - mówi Janusz Zemke. Afgańską wersję Rosomaka nie jest łatwo zastąpić, różni się m.in. od wersji standardowej odpornością pancerza. Ma również lepsze urządzenia optyczne. Do tej pory sprawa opóźnień w produkcji była utrzymywana w ścisłej tajemnicy. - O tym, że dostawa nie zostanie terminowo zrealizowana, wiedziało zaledwie kilka osób w MON i w Bumarze - mówi "Dziennikowi" wysoki urzędnik ministerstwa. W ubiegłym tygodniu doszło nawet do poufnego spotkania kierownictwa MON oraz zarządu Bumaru, podczas którego ustalano, kiedy mają zostać dostarczone opóźnione Rosomaki. - Zgodnie z zapewnieniami wykonawcy zaległe dostawy powinny zostać zakończone do końca pierwszego kwartału 2008 roku - informuje płk Cezary Siemion, szef służb prasowych MON. Tyle, że do tej pory do polskich zakładów Bumar Łabędy oraz wojskowych zakładów w Siemianowicach Śląskich, które składają wóz pancerny, nie dotarły nawet wszystkie części. Z Francji nie wysłano elementów układu napędowego. Jak ustalił "Dziennik", w tym tygodniu, na polecenie zarządu Bumaru rozpoczęła się kontrola wewnętrzna w tej firmie. "Audyt trwa, nie informujemy o wynikach" - ucina Tomasz Szatkowski, wiceprezes Bumaru. Choć przedstawiciele Bumaru przyznają, że ponoszą część winy za opóźnienie dostaw, to - jak zapewniają - nie chcą uchodzić za kozła ofiarnego. Wskazują na zaniechania po stronie MON oraz działalność... siły wyższej" - czytamy.