Jak podkreślają przedstawiciele związku, Janina Stawisińska była prawdziwą ikoną walczących przed sądami o sprawiedliwość rodzin górników z "Wujka". Przez kilkanaście lat przyjeżdżała spod Koszalina do Katowic na niemal każdą rozprawę w kolejnych procesach zomowców; w sądowych ławach często trzymała zdjęcie syna, który w chwili śmierci miał 21 lat. - Pani Janina była niezwykłą, ciepłą kobietą. Przyjeżdżała od wielu, wielu lat, od momentu, gdy jej syn, Janek, został ranny. Chyba następnego dnia zjawiła się na Śląsku, by być przy nim. Szukała go najpierw po szpitalach, a potem zatrudniła się jako salowa, by móc go pielęgnować - wspominał Krzysztof Pluszczyk, przewodniczący Społecznego Komitetu Pamięci Górników KWK Wujek Poległych 16.12.1981. Po miesiącu - w styczniu 1982 r. - chłopak zmarł w szpitalu nie odzyskawszy przytomności. - Znałam ją od 1981 r., przez wszystkie lata nie mogła zapomnieć o Janku. To był bardzo dobry, szlachetny człowiek. Janina bardzo często przyjeżdżała pod krzyż (upamiętniający ofiary "Wujka" - red.), przed którym modliła się i składała kwiaty. Pod krzyżem została też pobita przez milicję. Głęboko przeżywała procesy, które toczyły się po pacyfikacji - dodała Ewa Widuch z Komitetu. Pluszczyk powiedział PAP, że Janina Stawisińska przez lata czekała na sprawiedliwość, "aby doczekać momentu, kiedy ktoś powiedziałby jej, że są winni śmierci jej syna". - Wskazano pluton specjalny, owszem, oni strzelali, ale przecież to nie oni sami od siebie, są ludzie winni stanu wojennego, winni tej tragedii - tych do tej pory nie osądzono - podkreślił. Pluszczyk ostatni raz rozmawiał z Janiną Stawisińską po wyroku warszawskiego sądu z 26 kwietnia. Sąd wówczas po kolejnym procesie uniewinnił gen. Czesława Kiszczaka uznając, że nie udowodniono, by jego działania przyczyniły się do śmierci górników z "Wujka". - Była rozżalona, prawie płakała do słuchawki, że jak to może być, że Kiszczaka po raz kolejny oczyszcza się z winy. Było to dla niej nie do przyjęcia - mówił Pluszczyk. Po ogłoszeniu w 2008 r. wyroku skazującego zomowców biorących udział w pacyfikacji kopalni "Wujek" Janina Stawisińska mówiła, że był to wyrok sprawiedliwy, przynoszący pewną ulgę, jednak droga sądowa w tej sprawie trwała zbyt długo. - Wszystkie fakty tej zbrodni są podane jak na talerzu, po co było przeciągać tę sprawę? - pytała. Zaznaczyła, że nigdy nie rozmawiała z członkami plutonu specjalnego. - Od samego początku, gdy zaczęłam przyjeżdżać na rozprawy, patrzyli tylko na mnie, kiedy mnie tu szlag trafi i już nie będę przyjeżdżać. Miałam odczucie, że patrzyli: ta stara wciąż tu jest. Chciałabym wreszcie usłyszeć od nich: "przepraszam" - mówiła. Uroczystości pogrzebowe Janiny Stawisińskiej odbędą się 6 maja w koszalińskiej katedrze. Zostanie pochowana na miejscowym cmentarzu komunalnym, w tym samym grobie, w którym leży jej syn Jan.