Przesłuchanie Jarosława Kaczyńskiego przez komisję ds. systemu Pegasus miało niespokojny przebieg. Najpierw prezes PiS się spóźnił, dlatego rozpoczęło się z kilkuminutowym opóźnieniem, później były wicepremier ds. bezpieczeństwa rozpoczął dyskusję na temat artykułu 11e Ustawy o komisjach śledczych. Kaczyński na początku stwierdził, że nie będzie mógł powiedzieć wszystkiego, bo nie posiada specjalnego zezwolenia od premiera Donalda Tuska. Argumentował przy tym, że "osoba przesłuchiwana nie może ujawnić tajemnic klauzulowanych, tzn. tajne i ściśle tajne". Kaczyński o naleśnikarni Zembaczyńskiego. "Jeśli ktoś jest w stanie zrujnować..." Sam szef PiS oraz obecni na przesłuchaniu politycy Zjednoczonej Prawicy utrzymywali, że bez zgody szefa rządu Kaczyński nie może złożyć pełnego przyrzeczenia. Z kolei przewodnicząca komisji Magdalena Sroka (PSL, Trzecia Droga) przekonywała, że zostanie on zwolniony z odpowiedzi, jeśli pojawią się tajne wątki. Do dyskusji w pewnym momencie włączył się także poseł Koalicji Obywatelskiej Witold Zembaczyński. Kaczyński prosił, by polityk "używał form sejmowych" względem kogoś. - Państwo ich używają, a pan nie. A pan jest znany z różnych rzeczy - zwrócił się szef PiS bezpośrednio do Zembaczyńskiego, bo ten mówił o liderze Zjednoczonej Prawicy jako o "świadku". - Ma pan napisane na kartce "świadek" - wciął się Zembaczyński, na co przesłuchiwany nie pozostał dłużny. - Jeśli ktoś jest w stanie zrujnować nawet naleśnikarnię, to naprawdę... - zripostował. Wówczas Sroka rzuciła: - Nie róbcie szopki. Później rzecznik PiS Rafał Bochenek zamieścił w sieci zdjęcie, na którym on, Kaczyński oraz Mariusz Błaszczak jedzą naleśniki. "Przerwa na naleśnika..." - napisał. "Naleśnikarnia" na komisji ds. Pegasusa. O co chodzi? Wątek naleśnikarni powracał podczas przesłuchania kilka razy. W przeszłości Witold Zembaczyński prowadził taki biznes, a kiedy postanowił się przebranżowić i zaangażować mocniej w politykę, sprzedał firmę. W Radiu Opole Janusz Kowalski powiedział, że poseł KO pozbył się przedsiębiorstwa, bo mu "nie wypaliło" i uznał, iż "miał tylko naleśnikarnię, która padła". - Jakim pan musiał naprawdę być przedsiębiorcą, że pan nawet naleśnikarni nie potrafił utrzymać - dodawał Kowalski, za co Zembaczyński wytoczył mu za to proces. Opolski sąd nakazał Kowalskiemu zamieszczenie przeprosin w prasie, opłacenie kosztów sądowych i zakazał dalszego rozpowszechniania nieprawdziwych informacji. Uzasadnienie sędzi brzmiało: "Stwierdzenie, że naleśnikarnia padła, jest kategorycznym stwierdzeniem faktu. Do faktu odnosi się również wypowiedź Janusza Kowalskiego, z której wynika, że Witold Zembaczyński musiał zamknąć interes, bo nie potrafił go utrzymać. Z przeprowadzonego postępowania wynika, że wnioskodawca nie zamknął naleśnikarni, tylko ją sprzedał i to nie z powodu problemów finansowych, tylko z uwagi na zmianę planów życiowych". Zembaczyński przypomniał o wygranym procesie podczas posiedzenia komisji i nie wykluczył, iż jeśli miałby znów pójść do sądu ws. słów o naleśnikarni, znów odniósłby triumf. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!