W poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie zakończył ten cywilny proces o ochronę dóbr osobistych. Wyrok zapadnie 24 października. Obecny europoseł PiS i były minister sprawiedliwości poczuł się dotknięty artykułem tygodnika ze stycznia 2008 r. Pisano w nim m.in., że po tym, jak Ziobro wpisał się na listę adwokatów, PiS zarzuciło swój "sztandarowy pomysł" otwarcia zawodów prawniczych. W pozwie z kwietnia 2011 r. Ziobro wniósł, by sąd nakazał wydawcy "Polityki", jej naczelnemu i autorce tekstu przeprosiny na łamach tygodnika i jego stronach internetowych oraz wpłatę 20 tys. zł zadośćuczynienia na cel społeczny. Podkreślał, że "Polityka" podała nieprawdę, bo nigdy nie wpisywał się on na listę adwokatów. Dodawał, że naruszyła też jego dobra osobiste sugestią, że przygotowując otwarcie zawodów prawniczych, kierował się własnym interesem. Reprezentujący pozwanych radca prawny Dariusz Pluta powiedział PAP, że strona pozwana przyznaje, iż nie ma dowodów na wpis Ziobry na listę adwokatów i jest gotowa wyrazić ubolewanie z tego powodu. Dodał, że przedmiotem sporu pozostaje zaś zakres i forma przeprosin (pozew wnosi, by złożył je oddzielnie każdy z pozwanych) oraz kwestia zadośćuczynienia. Do ugody nie dojdzie - przyznali w poniedziałek przed sądem pełnomocnicy obu stron. Zeznając jako powód Ziobro powiedział, że otwarcie zawodów prawniczych było jednym z jego głównych celów, gdy postanowił zaangażować się w działalność publiczną, ale nie miał planów, by samemu z tego skorzystać. Dodał, że odbył aplikację prokuratorską. - Poza nieskazitelnym charakterem, mogło to być przesłanką mego wpisu na listę, ale zdecydowałem się samoograniczyć swe aspiracje, kierując się interesem publicznym - oświadczył. Podkreślił, że gdyby skorzystał z przepisów, które przygotowywał, można byłoby podważać jego intencje. - Dlatego artykuł "Polityki" był dla mnie przykry i bolesny, a nikt z tygodnika nie zwracał się do mnie w tej sprawie - zeznał Ziobro. Ujawnił, że po artykule różne osoby żądały od niego wyjaśnień. - Głównym zarzutem wobec mnie było, że skorzystałem z przepisu, nad którym sam pracowałem, po czym przestałem się interesować otwarciem zawodów prawniczych - dodał. - Zarzucano mi nikczemność - zeznał. Dodał, że kwestię otwarcia zawodów kontynuował jako minister. Świadek powoda Andrzej Romanek, b. szef gabinetu politycznego ministra, zeznał, że kilkanaście osób zarzucało mu z "niesmakiem", iż intencją otwarcia zawodów prawniczych była chęć wpisywania się na listę adwokatów osób związanych z PiS. W mowie końcowej pełnomocnik Ziobry mec. Bartłomiej Litwińczuk wniósł o uwzględnienie powództwa, dowodząc, że "Polityka" nie dochowała ciążącego na mediach wymogu należytej staranności, m.in. nie zwróciła się wcześniej do Ziobry o komentarz. Mec. Pluta przyznał, że doszło do naruszenia dóbr Ziobry, ale żądania pozwu są "zbyt daleko idące". - Powód czekał trzy lata by złożyć pozew, a więc czy ta publikacja spowodowała wobec niego aż takie skutki, jak mówi? - pytał. Dodał, że Ziobro nie wnosił też w 2008 r. do "Polityki" o sprostowanie nieprawdy, a wtedy - jak zapewnił - doszłoby do "autosprostowania". Ziobro replikował, że "Polityka" nie uwzględniała jego sprostowań, a on sam nie miał wcześniej ani czasu, ani środków na wytaczanie procesów. Ziobro wytoczył kilka procesów mediom. - Ale tylko za podawanie o mnie nieprawdziwych faktów o charakterze insynuacyjnym - powiedział. Trwa m.in. proces wobec "Polityki" za oparty na zeznaniach Janusza Kaczmarka zarzut, jakoby jako minister "zbierał haki" na polityków PO i SLD i przekazywał je mediom. W listopadzie ma się zaś zacząć proces wobec dziennikarza Andrzeja Stankiewicza za jego stwierdzenie "w Newsweeku", że jako minister Ziobro przygotował "aferę gruntową". Aby nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi udowodnić, że mówił prawdę lub przynajmniej dowieść, że działał w interesie publicznym i dlatego jego działanie nie było bezprawne.