Jedynak - podczas konferencji prasowej zespołu do spraw wyjaśniania opinii publicznej przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej - odniósł się do kwestii szkoleń i przygotowania pilotów w 36. specpułku obsługującym lot do Smoleńska 10 kwietnia 2010 r. - Szkolenie było prowadzone niemetodycznie, niezgodnie z programem, w warunkach nieodpowiadających temu programowi. W tym sensie nie było to szkolenie dobre - mówił. Przypomniał, że już w raporcie badającej katastrofę komisji kierowanej przez ówczesnego szefa MSWiA Jerzego Millera wskazywano, iż treningów pilotów nie wykonywano w sposób "systematyczny i okresowy". - Niestety w wojsku istnieje regulacja, mówiąca, że częstość sprawdzania pilota zależy od jego doświadczenia. Jest to formuła, od której dawno odeszliśmy w lotnictwie cywilnym - dodał. - Pilot jest tak dobry, jak dobry jest dzisiaj, a nie tak dobry jak zdawał egzaminy dwa, trzy lata temu - podkreślił. Zaznaczył, że sam jako pilot przechodzi sprawdziany na symulatorze co pół roku, tymczasem pilot wojskowy takie sprawdziany przechodzi co dwa lata. - To, że latam 30 lat nie znaczy, że za pół roku będę tak samo dobry, trzeba latać z pilotem bezpiecznym, a nie doświadczonym. Doświadczony pilot może być gwiazdą telewizji śniadaniowej - mówił. Jedynak wskazał, że wszyscy byli dowódcy 36. specpułku w rozmowach z członkami komisji mówili, że zdają sobie sprawę z problemów jednostki - m.in. niedoborów kadrowych, nadmiaru zadań w stosunku do możliwości. - Gdy dowódca meldował przełożonym o problemach, interpretowano to jako brak umiejętności dowodzenia - zaznaczył. Zdaniem Jedynaka mechanizmy kontrolne w specpułku "były mało efektywne". - Kontrole się odbywały, ale patrząc na to co zdarzyło się później, były nieskuteczne - mówił Jedynak. Członek komisji poruszył także kwestię podejścia Tu-154M do lądowania. - Samo podejście do minimalnej wysokości w Smoleńsku nie było złamaniem regulacji (...) z punktu widzenia racjonalności to podejście było niepotrzebne, ale z formalnego punktu widzenia ono było jak najbardziej legalne - zaznaczył Jedynak. Dodał, że "zejście do minimalnej wysokości zniżania nie jest niczym ryzykownym i niebezpiecznym - to normalna procedura". - Zejście poniżej tej wysokości, nawet na metr, jest śmiertelnym zagrożeniem - powiedział. "Lotnisko w Smoleńsku było źle przygotowane" Lotnisko w Smoleńsku było źle przygotowane, były też nieprawidłowości w pracy kontrolerów, ale samolot pilotuje załoga i ona popełniła błędy wynikłe z niewłaściwego szkolenia - mówił członek rządowego zespołu ds. katastrofy smoleńskiej Wiesław Jedynak. Jak podkreślał, lotnisko w Smoleńsku było lotniskiem zamkniętym i strona rosyjska doraźnie otworzyła je z powodu lotów 7 i 10 kwietnia 2010 r. - Nawet jeśli otwierano je tymczasowo, to powinno spełniać określone kryteria - mówił kpt. Jedynak. Przytaczając ustalenia raportu zespołu badającego katastrofę pod kierunkiem Jerzego Millera, Jedynak przypomniał stwierdzenie o nieprawidłowościach w pracy kontrolerów na lotnisku w Smoleńsku. - Przez to także zła była współpraca między kontrolerami a załogą. Ale samolotem steruje załoga, nie kieruje się nim z ziemi. To załoga odpowiada za to, aby nie zejść poniżej minimalnej wysokości zniżania - podkreślił. W jego ocenie nieprawidłowościom w pracy załogi sprzyjała też okoliczność, że kokpit samolotu nie był zamknięty. - Szczególnie w czasie lądowania kabina powinna być sterylna - podkreślił. Zarazem Jedynak przypomniał, że wiadomo, iż na lotniskowym stanowisku kierowania zaistniały problemy techniczne, m.in. z ustawieniem radaru zniżania, na którym pracuje kontroler oraz, że z nagrań z wieży wynika, że mówili o tym ludzie znajdujący się na stanowisku kierowania. - W tej sytuacji kontroler powinien przerwać podejście. Kontroler ma obowiązek poinformować załogę: jesteś na 10. kilometrze, rozpocznij zniżanie. Ale załoga także powinna wtedy sprawdzić, czy jest w tym miejscu - wskazał. Jak mówił Jedynak, gdy po raz pierwszy kontroler poinformował załogę, że jest na 10. kilometrze, od którego powinno się rozpocząć łagodne zniżanie, załoga nie potwierdziła odbioru tej informacji. Hipoteza komisji jest taka, że załoga była wtedy zajęta procedurą tzw. checklisty - czyli odczytywania i wykonywania czynności związanych z konfiguracją samolotu do zniżania przed lądowania. Według Jedynaka załoga nie usłyszała informacji o 10. kilometrze i dlatego nadal leciała prosto, zamiast rozpocząć zniżanie. - Gdy kontroler po raz pierwszy mówi, że samolot jest na wysokości 100 m, podejście powinno być przerwane. Nastąpiło to jednak dopiero 7 sekund później, ale samolot był wtedy już na zupełnie innej wysokości. A samolot nawet metr poniżej setnego metra był na wysokości zagrożonej - podkreślił Jedynak, zaprzeczając twierdzeniom wyrażanym przez niektórych, że maszyna na 20. metrze była bezpieczna. - Popełnione błędy wynikły z tego, jak ci ludzie byli szkoleni - podkreślił i dodał: "Sprawny technicznie samolot znalazł się jeden kilometr przed pasem na wysokości 6 metrów nad ziemią i zderzył się z przeszkodami terenowymi, będąc w tej sytuacji właściwie bez wyjścia". "To była pełzająca katastrofa" Błędy w zarządzaniu, przepisach, szkoleniu sięgały wiele lat wstecz; nie można ich wiązać z jedną konkretną osobą, z jednym dowódcą Sił Powietrznych; to była "pełzająca katastrofa" - powiedział w czwartek szef zespołu przy KPRM Maciej Lasek. Członkowie zespołu do spraw wyjaśniania opinii publicznej przyczyn i okoliczności katastrofy smoleńskiej podkreślili, że nie było winą pilotów 36. specpułku, iż przez długi czas nie mieli lotów treningowych.- "Po prostu było tyle pracy przewozowej, że nie wystarczyło czasu, aby dbać o swoje kwalifikacje - mówił wiceszef zespołu Wiesław Jedynak. - Kiedyś do tego pułku przychodzili lotnicy z pułków myśliwskich z dużym doświadczeniem, a ostatni nabór, to byli piloci bezpośrednio po szkole lotniczej. To ja się pytam, gdzie można w tym momencie nabyć doświadczenie, żeby latać z najważniejszymi osobami w państwie - powiedział Lasek. Członkowie zespołu odnieśli się również do pracy kontrolerów lotniska w Smoleńsku. Wskazali, że ocena ich pracy jest utrudniona, gdyż każde stanowisko kontrolera powinno być wyposażone w system rejestracji, a zapis się nie zachował. - Dostaliśmy informację ze strony rosyjskiej, że przyczyną niezachowania się zapisu pracy kontrolerów było przetarcie się kabla łączącego kamerę wideo z magnetowidem - powiedział członek zespołu Edward Łojek. Zdaniem zespołu wątpliwości może budzić funkcjonowanie radaru zniżania na lotnisku. - Kontrolerzy nie mając pewności, że urządzenie, które obsługują, działa prawidłowo (...) powinni przekazać załodze, że mają niewiarygodne wskazania i podejście powinno być przerwane - mówił Jedynak. Lasek: Zawiódł cały system