Przyczyną było opuszczenie sali obrad przez ekipę TVP, która miała otrzymać informację, że posiedzenie jest utajnione, choć było w pełni jawne; na sali pozostali dziennikarze innych mediów. Kamery TVP, które przed godz. 11, gdy miało się rozpocząć posiedzenie, były zainstalowane w sali obrad, tuż przed jego rozpoczęciem opuściły salę. Po godzinnej dyskusji i utarczkach słownych posłowie komisji przegłosowali wniosek PO, by posiedzenie przerwać do czasu wyjaśnienia, kto poprzez fałszywą informację, rozpuszczoną na posiedzeniu komisji o utajnieniu obrad uniemożliwił TVP "relacjonowanie obrad, co jest naruszeniem konstytucyjnego prawa obywateli do informacji o pracy organów publicznych". Zapytanie w tej sprawie skierowane zostanie do prezesa TVP, przewodniczącego Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji oraz Szefa Kancelarii Sejmu. Kwestia nieobecności kamer TVP rozpoczęła się od pytania zadanego przez posła Jana Ołdakowskiego (PiS). Chciał on wiedzieć, czy prawdziwe są informacje dziennikarzy, że posiedzenie jest zamknięte. - Ja takiej dyspozycji nikomu nie wydawałam - powiedziała przewodnicząca Iwona Śledzińska-Katarasińska. Kazimierz Kutz (PO) relacjonował z kolei: "w pewnej chwili wszedł człowiek z zewnątrz i dał polecenie (ekipie TVP - PAP), żeby się kasować, bo posiedzenie jest utajnione. (...) Myślę, że to jest ewidentny przykład, że mieliśmy do czynienia z jakimś sterowaniem". - Został tu złamany nie tylko obyczaj, nie tylko standard, ale ktoś dokonał tu sabotażu - mówił Andrzej Halicki (PO). - Złamano konstytucyjnego prawo obywateli do informacji - dodawał Arkadiusz Rybicki (PO). - Komu zależało, by relacja z tego posiedzenia nie ujrzała światła dziennego? - pytał Jerzy Wenderlich (Lewica). Posłowie PiS optowali za ogłoszeniem przerwy, podczas której komisja miałaby poinformować za pośrednictwem biura prasowego, że posiedzenie jest jawne, a następnie kontynuować obrady. - Czy brak kamer telewizyjnych jest tym, co uniemożliwia pracę komisji kultury? - pytała Elżbieta Kruk (PiS). - Nie pierwszy raz kończy się posiedzenie tej komisji, bo nie przyszły media elektroniczne, obrazkowe (...) żebyśmy się dalej nie kompromitowali zróbmy przerwę, niech pani zadzwoni do prezesa telewizji - zwróciła się do przewodniczącej komisji Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej. O kontynuowanie posiedzenia prosił też przewodniczący Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji Witold Kołodziejski, który wnosił o umożliwienie mu "przynajmniej" złożenia wyjaśnień. Kołodziejski powiedział, że na posiedzenie komisji nie mógł wejść rzecznik Polskiego Radia, któremu odmówiono wydania przepustki do Sejmu. Na posiedzeniu komisja na wniosek posła Jerzego Wenderlicha (Lewica) miała zajmować się "kontaktami KRRiT z członkami rady nadzorczej Polskiego Radia przy próbach konstytuowania się tego ciała". Komisja chciała m.in. uzyskać od przewodniczącego KRRiT Witolda Kołodziejskiego wyjaśnienia dotyczące domniemanych nacisków, które miał on wywierać na członków rady nadzorczej PR, gdy ta miała głosować nad odwołaniem lub zawieszeniem prezesa radia Krzysztofa Czabańskiego i członka zarządu Jerzego Targalskiego. "Gazeta Wyborcza" powołując się na jednego z członków KRRiT Lecha Haydukiewicza napisała, że między 26 a 27 września - między posiedzeniami rady nadzorczej Kołodziejski spotykał się ze "swoimi członkami" rady nadzorczej - "swoimi, czyli tymi, którzy jak on są związani z PiS" - napisała "GW". Według gazety Kołodziejski "chciał wpłynąć na decyzję w sprawie odwołania dwóch PiS-owskich prezesów Polskiego Radia Krzysztofa Czabańskiego i Jerzego Targalskiego". Kołodziejski w oświadczeniu dla mediów przyznał, że do spotkania z członkami rady nadzorczej doszło, podkreślił jednak, że miało ono charakter "wyłącznie informacyjny i odbyło się po zakończeniu pierwszej części obrad". - Nie wywierałem i nie miałem zamiaru wywierać żadnego nacisku na któregokolwiek członka rady nadzorczej tym bardziej, że różnica stanowisk w radzie nadzorczej była widoczna i oczywista już pierwszego dnia obrad. Jedyną sugestią, jaką przekazywałem w mojej rozmowie, była prośba o bardzo rozważne podejmowanie wszystkich decyzji, a szczególnie personalnych, w kontekście dramatycznej sytuacji finansowej mediów publicznych - oświadczył Kołodziejski.