Ewelina Marcinak, reżyserka bardzo młoda, stworzyła spektakl wyrafinowany, estetyczny i zabawny. Wysmakowana stylizacja, gdzieś pomiędzy Almodovarem i Ozonem z epoki "8 kobiet"; kolory i kształty wyraziste, charaktery też. Tekst gładki i wartki, intryga poprowadzona bardzo efektownie. Spektakl - w swojej klasie - prima sort. Ale i tak rzecz w tym głównie, że zagrała w nim Jaśmina Polak, która odebrała "Zbrodnię" reżyserce i zabrała ją całą dla siebie. Ta 22-letnia dziewczyna jest tutaj wszędzie, w każdym kącie sceny, w każdym fragmencie gry. I nie można się na nią napatrzeć. Ma osobowość, talent, improwizuje jak sam diabeł i robi z publicznością, co chce. Jeśli trzeba by ją już do kogoś porównywać, to do damskiej wersji Borysa Szyca. I to w okresie najlepszej formy, kilka lat temu. Jaśminę Polak można było podczas festiwalu Boska Komedia oglądać w kilku sztukach: w "UFO" Wyrypajewa czy w "Sierpniowym wieczorze" Czaplińskiego, gdzie zagrała Sharon Tate. W każdym była świetna, choć w zasadzie grała "siebie". W "Zbrodni" też zagrała siebie - ale do kwadratu. I dobrze. Tak ma być. Jest kilka rzeczy, które się nie zmieniają: kolejne płyty Bad Religion czy AC/DC brzmią tak samo, kolejne numery "Wilq'a" są takie same - i tak jest dobrze, tak ma być. Jaśmina Polak też gra jak Jaśmina Polak (z mniejszym tylko lub większym natężeniem jaśminopolakości) i - póki co - tak ma właśnie być. Tak jest dobrze. Serio. Usłyszycie jeszcze o tej dziewczynie.