Nad potwornie zniszczonym miastem tu i ówdzie snują się chmury dymu. To dowód, że gdy ok. połowy maja 1945 r. w zajętym przez czerwonoarmistów Wrocławiu przebywał operator Polskiej Kroniki Filmowej, ruiny dawnego Breslau jeszcze płonęły. "Po wiekach niemieckiego panowania, Wrocław - prastara stolica Piastów śląskich - wraca na łono Ojczyzny. Tu Niemcy bronili się przez długie tygodnie, niszcząc zawzięcie miasto, o którym wiedzieli, że zostanie im na zawsze odjęte" - słychać słowa komentarza podczas projekcji kroniki numer 12/45 ze zdjęciami filmowymi ze zniszczonej stolicy Dolnego Śląska. "Zmieciemy ślady niemieckiego panowania na Śląsku! Odbudujemy polski Wrocław!" - zapewnia lektor Polskiej Kroniki Filmowej. I dodaje: "Zgodnie z umową polsko-radziecką, władzę na terenach odzyskanych obejmuje polska administracja państwowa. Prezydentem miasta mianowany został znany działacz socjalistyczny Bolesław Drobner". I ani słowa o tym, że przez kilka powojennych tygodni Rosjanie tolerowali we Wrocławiu również niemiecką administrację miasta. Gdy tę kronikę wyświetlano w polskich kinach, Drobner nie był już prezydentem Wrocławia. Nie spodobał się działaczom Polskiej Partii Robotniczej i 9 czerwca zmuszono go do złożenia rezygnacji.Wśród gruzów Wrocławia, w smrodzie spalenizny i trupim odorze, zaczynało się nowe życie miasta. Wielu z tych, którzy wiosną i latem 1945 r. przyjechali nad Odrę, wierzyło, że w te ruiny uda się tchnąć życie. Że za kilkadziesiąt lat Wrocław będzie jednym z najpiękniejszych miast polskich. Polskich właśnie. Zakopywane pomniki W pierwszych dniach stycznia 1945 r. w Breslau wyczuwało się oczekiwanie na coś strasznego, chociaż optymiści pocieszali siebie i innych, że bolszewicy są jeszcze daleko od granic Dolnego Śląska. I że nie odważą się wkroczyć do Rzeszy, a jeśli to zrobią, zostaną przegonieni tak, jak jesienią zeszłego roku zostali przegonieni z Prus Wschodnich. Inni błagali Opatrzność, by dobry Bóg oszczędził im takiego losu, jaki wówczas czerwonoarmiści zgotowali mieszkańcom Nemmersdorfu (obecnie Majakowskoje w Federacji Rosyjskiej) i innym wschodniopruskim miejscowościom. Pokazywane w kinach i utrwalone w pamięci obrazy zamordowanych w Nemmerdorfie nie dawały spokoju. Lepiej umrzeć, niż wpaść w łapy Sowietów - mówiono w Breslau. W relacjach jego ówczesnych mieszkańców, w tym Polaków przebywających w stolicy Dolnego Śląska na robotach przymusowych, pojawiają się wypełnione po brzegi ciężarówki, które na przełomie lat 1944/1945 kierowały się zwłaszcza w stronę południowych granic miasta, gdzie znajdowały się drogi wylotowe w kierunku: Glatzu, Waldenburga i Hirschbergu, oraz wjazd na autostradę. "Pod koniec 1944 roku wszystko płynęło niby nurtem uregulowanym, a jednak wkradło się coś obcego do znanego nam obrazu ulicy, do naszego życia domowego. Widzieliśmy w takim Wrocławiu rzecz niebywałą - całe stada bydła pędzonego ulicami do rzeźni miejskiej, spotykaliśmy kolumny pojazdów ciężarowych z tajemniczym ładunkiem, szczelnie przykrytym brezentem, to znów inne zespoły samochodów przewożących worki i skrzynie z żywnością, które lokowano w piwnicach - magazynach w pobliżu placu Czerwonego. Nocami wywożono z gmachów urzędów i banków akta, z większych sklepów cenniejsze towary, z muzeów, domów prywatnych, kościołów dzieła sztuki, kosztowności. Usuwano pomniki: Bismarcka z placu 1 Maja, Blüchera z placu Solnego, Fryderyka II i III z Rynku. Wywożono je z miasta i zakopywano w ziemi" - wspominał wrocławski lekarz i członek miejscowej Polonii, Stefan Kuczyński, używając nazw, które obowiązywały w czasach, gdy pisał swe wspomnienia. Dawny plac Czerwony to dzisiejszy plac Solidarności, do końca wojny nazywał się Wachplatz. Uzupełniając relację Kuczyńskiego trzeba dodać jedno. Zabytkowe i bardzo cenne, a nierzadko bezcenne dobra kultury z wrocławskich muzeów, archiwów, kościołów i bibliotek, wywożono z Breslau już od lata 1942 r., gdy zarządzenie Adolfa Hitlera z połowy maja wysłane do gauleiterów NSDAP i ministrów jego rządu, stworzyło możliwości takiej ewakuacji, bez narażania się na zarzut szerzenia defetyzmu. W prowincji dolnośląskiej ewakuacją skarbów kultury do urządzonych w małych miejscowościach składnic, zajmował się okręgowy konserwator zabytków dr Günther Grundmann. Drogi usiane trupami Niby wszyscy spodziewali się tej wiadomości, a kiedy nadeszła, nikt nie mógł w nią początkowo uwierzyć. A jednak stało się. Wielka ofensywa zimowa Armii Czerwonej 12 stycznia 1945 r. ruszyła na zachód. Już po 4 dniach czołowe oddziały wojsk 1. Frontu Ukraińskiego dowodzonego przez marszałka Iwana Koniewa, w okolicach Częstochowy przekroczyły ówczesną granicę Rzeszy. Gdy jedne dywizje Koniewa skierowano na miasta górnośląskiego zagłębia przemysłowego, inne pędziły w kierunku Breslau, wkrótce docierając na przedpola stolicy Dolnego Śląska. Próba zdobycia Festung Breslau z marszu nie powiodła się i Rosjanie rozpoczęli okrążać miasto. W tych trudnych, decydujących o przyszłości Breslau i niemieckiego Śląska dniach, naczelny prezes prowincji i gauleiter NSDAP Karl Hanke nie zawiódł Adolfa Hitlera. Podobnie jak w latach 1941-1944, gdy był perfekcyjnym i bezwzględnym wykonawcą poleceń płynących z Kwatery Głównej Führera, tak teraz postanowił - jako komisarz obrony Rzeszy - stanąć na czele obrony miasta, wojskowym rezerwując drugorzędną rolę. Dwaj pierwsi komendanci Festung Breslau, generałowie Johannes Krause i Hans von Ahlfen, niezbyt gorliwie wykonywali polecenia Hankego. Wykorzystując swe znajomości w Berlinie, gauleiter pozbył się ich pod różnymi pretekstami. 3 lutego 1945 r. zwolniono ze stanowiska Krausego, z powodu zapalenia płuc, a miesiąc później Ahlfena przeniesiono na front zachodni. Ostatni komendant twierdzy, generał Hermann Niehoff, urodzony żołnierz, znany z twardej ręki i umiejętności utrzymania dyscypliny, nie pozwolił sobą kierować. I Hanke musiał przyjąć to do wiadomości. Przygotowania miasta do obrony obserwował młody podchorąży Wehrmachtu i wojskowy rekonwalescent Ulrich Frodien. "W tych dniach - wspominał - najlepiej widać było, z jak niesamowitą szybkością zmieniało się miasto. Nikt już nie odśnieżał ulic, nie wywoził śmieci, a tramwaje jeździły coraz rzadziej, aż w końcu i ich zabrakło. Z ulic zniknęli policjanci, a brązowe mundury członków partii pochłonęła ziemia, jakby nigdy nie było żadnej NSDAP. W sklepie dawano na kartki żywnościowe (wprowadzone przed sześcioma laty) podwójne lub potrójne porcje: »Proszę brać, zanim Iwan weźmie!«. Następnego dnia sklep był już nieczynny, a właściciel zniknął. Zamykano też kina i restauracje. W ciągu zaledwie kilku dni życie zupełnie się zmieniło - Breslau ogarnął gorączkowy niepokój. Miasto pachniało już frontem, pachniało ogniem i śmiercią". Hanke wiedział, że nie da się bronić miasta pełnego ludności cywilnej. Że trzeba natychmiast ewakuować kobiety, dzieci, starców, po prostu wszystkich, którzy nie są zdolni do noszenia broni. 19 stycznia 1945 r., w warunkach srogiej zimy, gauleiter nakazał ewakuację. Miejsc w pociągach i autobusach starczyło dla nielicznych, a ponadto w tamtych dniach przez Wrocław przejeżdżały przepełnione do granic możliwości pociągi ewakuacyjne ze wschodnich powiatów prowincji. Większość wrocławian do Kanth (Kątów Wrocławskich) szła więc piechotą w prawie 20-stopniowym mrozie, zmagając się ze śnieżną zadymką i pokonując liczne zaspy. Dla około 90 tys. osób była to droga śmierci... "Najwięcej leżało dzieci. Oddziały usuwające zwłoki miały pełne ręce roboty. Co parę metrów widać było zatrzymującą się ciężarówkę, często bez osłony, a mężczyźni z niej wyskakujący usuwają zwłoki leżące na chodnikach" - wspominała polska robotnica przymusowa Danuta Orłowska. Tak działo się w samym Breslau; poza miastem zwłok nikt nie usuwał. Tylko zrozpaczone matki próbowały czasami zakopywać małe trupy w śniegu, bo wykopanie dziury w zmarzniętej ziemi, było zadaniem niewykonalnym. Wiele matek oszalało po śmierci swych pociech. Widząc co się dzieje, wielu ewakuowanych wróciło do swych domów, a inni w ogóle nie wyruszyli na niemal pewną - dla starych, słabych lub chorych - śmierć. Hanke szalał, zmuszając dopiero co powołanego na komendanta płk. von Ahlfena (jeszcze przed jego nominacją generalską), do wydania rozkazu, by patrole żandarmerii cofały wszystkich wracających do Breslau mieszkańców. A sam 7 lutego podpisał kolejne zarządzenie o ewakuacji. 9 dni później, w nocy z 15 na 16 lutego, oddziały Armii Czerwonej pod dowództwem gen. Władimira Głuzdowskiego zamkną pierścień blokady wokół Festung Breslau. W bombardowanym i ostrzeliwanym przez artylerię radziecką mieście zostanie około 200 tys. cywilów. Sfilmował własną śmierć Trzy tygodnie wcześniej, a ściślej 22 stycznia, a więc w dniu, gdy tysiące wrocławian brnęło przez zaspy do Kanth, Karl Hanke gościł w Breslau ostatniego podczas swych rządów dygnitarza hitlerowskiego najwyższego szczebla. Ministra amunicji i uzbrojenia Rzeszy, Alberta Speera, do stolicy Dolnego Śląska przywieziono... sanitarką. Dawny architekt Hitlera na początku trzeciej dekady stycznia wybrał się na Górny Śląsk, by osobiście zapoznać się z sytuacją militarną i gospodarczą tego niezmiernie ważnego dla Niemiec regionu. W opolskim hotelu 21 stycznia konferował on z ministrem komunikacji Rzeszy, Juliusem Dorpmüllerem, i dowódcą Grupy Armii "Środek", gen. Ferdinandem Schörnerem, a następnego dnia, prowadzonym przez siebie samochodem, wyjechał w kierunku Kattowitz. Pierwszym etapem podróży miały być Blechhammer i Heydebreck, ale w rejon obecnego Kędzierzyna-Koźla nie dotarł. Wskutek gołoledzi samochód Speera na zakręcie drogi wpadł w poślizg i zderzył się z ciężarówką. "Samochód nie był zdatny do jazdy, zabrano mnie z powrotem sanitarką; trzeba było zrezygnować z dalszej podróży" - napisał we "Wspomnieniach". W Breslau po badaniach okazało się, że minister nie odniósł żadnych obrażeń. "Gauleiter Hanke - pisał dalej Speer - oprowadzał mnie po starym ratuszu, zbudowanym kiedyś przez Schinkla, a ostatnio odrestaurowanym. Mówił z patosem: »Rosjanie nie zdobędą go nigdy. Raczej spalę go«. Wysuwałem zastrzeżenia, ale Hanke upierał się przy swoim. Było mu wszystko jedno, co stanie się z Breslau, gdyby dostał się w ręce wroga". W końcu stycznia doszło do wydarzenia, o którym wspominają niemal wszyscy autorzy opracowań o Festung Breslau. 28 stycznia na Rynku rozstrzelano zastępcę burmistrza miasta, doktora Wolfganga Spielhagena, niesłusznie oskarżonego o tchórzostwo w obliczu wroga. Tymczasem 54-letni Spielhagen bezskutecznie starał się o posadę w Berlinie, dokąd wcześniej wysłał żonę i córki. Gdy jej nie dostał, wrócił do Breslau i podjął dotychczasową pracę. W opinii Hankego sam zamiar opuszczenia miasta, był już zbrodnią, a posłuszny sąd błyskawicznie wydał wyrok ustalony we wrocławskim Gauleitungu NSDAP.