- Paru mądrych ludzi mówiło, że nieprzypadkowo Jezus urodził się w tym czasie i w tej kulturze, bo inaczej byśmy go nie odkryli - twierdzi filozof o. Maciej Zięba, dyr. Europejskiego Centrum Solidarności. - Nasza codzienność jest teraz szybsza, a media nieustannie mówią: niezwykłe, super, hiper, wyjątkowe. A jak się to słyszy sto razy dziennie, to człowiek się uodparnia i nic nie jest w stanie go zadziwić. Dlatego myślę, że narodziny Jezusa przeszłyby niezauważone. Zdaniem dominikanina nadzieja tkwi jednak w dwutysięcznej tradycji, z której możemy czerpać. Wystarczy wola, by na chwilę się zatrzymać, zastanowić nad sprawami ostatecznymi, życiem, śmiercią i tym, czy wykorzystujemy swoje istnienie we właściwy sposób. Dzielenie się opłatkiem jest komunikatem "kocham Ciebie i proszę o wybaczenie, że nie bardzo umiem to pokazywać, bo życie mnie goni, a nerwy ponoszą". A jak zdaniem zakonnika powinien wyglądać idealny scenariusz Wigilii? - To kwestia rodzinnych tradycji, nie będę podawał idealnego, wszystkie są dobre - mówi o. Zięba. Na temat świąt Bożego Narodzenia rozmawiamy z filozofem, dominikaninem, ojcem Maciejem Ziębą, dyrektorem Europejskiego Centrum Solidarności. Alina Wiśniewska: Boże Narodzenie to święta dla ludzi wierzących, czy dla wszystkich Polaków? Ojciec Maciej Zięba: - Są dwie płaszczyzny. Dla ludzi wierzących to świętowanie przyjścia Chrystusa na świat, czyli celebrowanie najważniejszego wydarzenia w dziejach ludzkości. Ale to nie znaczy, że człowiek niewierzący lub wyznający inną religię ma się z tym czuć obco. To również tradycyjne święta polskie i, co najważniejsze, rodzinne. Jest okazja bycia z rodziną głębiej, radośniej, czyściej. To czas, by pokazać pokłady dobroci, czego brakuje na co dzień, gdy biegamy w nerwach. Ważny jest ten gest prezentu. Dawanie, dzielenie się i pokazywanie, że czasami mi nie wychodzi w ciągu roku, ale mam dobre intencje. Jeśli dobrze świętujemy, dużo się dzieje. Dla niewierzącego tradycja ozdobienia drzewka, śpiewania kolęd jest czymś, co go porusza. To również ważne i potrzebne. Co w świętach jest elementem czysto religijnym, a co pogańskim? - Pogańskie? Bałbym się takiego określenia. Mówiłbym o świętowaniu w sensie religijnym. Co polega na tym, że Bóg tak umiłował świat, że dał nam syna jednorodzonego. Fakt, że Bóg jest miłością przestaje być abstrakcją. My tu mamy trzęsienia ziemi, tsunami, ludzie mordują się i zabijają. Tymczasem przychodzi do nas Bóg, by w tym wszystkim się zanurzyć. I udowodnić, że miłość jest silniejsza od śmierci. Dwa tysiące lat temu Jezus urodził się w stajence, a gdzie teraz mógłby się urodzić? - Gdziekolwiek by to było, nie zauważylibyśmy go. Jest taka słynna fraza "Boję się Chrystusa przechodzącego obok". Będzie, a ja go nie zauważę. To smutne, czy do tego stopnia jesteśmy owładnięci konsumpcyjną machiną, która wyznacza nasze cele? - Jesteśmy cywilizacją, która ma znacznie więcej informacji, niż te 100 - 500 lat temu, ale też znacznie mniej czasu do namysłu nad nią. A refleksja, medytacja, kontemplacja są potrzebne. Panuje powszechna promocja, media nieustannie mówią: niezwykłe, super, hiper, wyjątkowe. A jak się to słyszy sto razy dziennie, to człowiek się uodparnia, bo nic nie jest w stanie zadziwić, dlatego myślę ze narodziny Jezusa przeszłyby niezauważone. A co robić, żeby go nie minąć? - To kwestia indywidualna, jednak to było 2 tys. lat temu i dzięki temu mamy 2 tys. lat kultury. Jak sobie śpiewamy "ogień krzepnie, blask ciemnieje, ma granice Nieskończony" to widać, że autor pieśni mówił o absurdach, że ogień zamienia się w lód, a blask traci kolor, że stało się coś całkowicie niesłychanego, a my śpiewamy to sobie jako miłą frazę od dziecka. Boże Narodzenie wyssaliśmy z mlekiem matki. Od maleńkości pamiętamy je pozytywnie, bo śpiewamy kolędy, są prezenty, jest pasterka. Dzięki tej odziedziczonej tradycji możemy łatwiej dochodzić do sensu i znaczenia. Tradycją jest robienie przedświątecznych porządków, a jak robić je w sobie? - Po pierwsze spowiedź, gdzie ja sam nazywam, co jest we mnie złe i na ile jest złe. A potem powierzam to bożemu miłosierdziu, które jest zawsze większe od naszego grzechu. Drugą klasyczną formą porządkowania są rekolekcje, by się zatrzymać i pomyśleć o rzeczach ostatecznych. O życiu, śmierci, o miłości, o tym, jak wykorzystuję swoje życie, o moich najbliższych. Kiedy mąż bierze dziewczynę za żonę to jest wielkie święto, a mija 15 lat i jest nudna codzienność. Warto odkryć, że tu się dzieją nadal ważne, ostateczne rzeczy, po to są rekolekcje. Najbardziej duchowy wymiar świąt? - To odkrywanie więcej, prawdziwiej, że słowo stało się ciałem, że niemożliwe stało się możliwe, odkrywanie ogromu i realności miłości Boga. Jest jeszcze dzielenie się opłatkiem. By móc to zrobić prawdziwie, trzeba wszystko wybaczyć. - Przebaczenie w sensie chrześcijańskim powinno być obecne stale, nie tylko tego dnia. Jak pyta się Piotr ile razy mam przebaczyć, to słyszy nie 7 lecz 77, co znaczy nieskończoną ilość razy. Opłatek oznacza dla mnie raczej "kocham ciebie i proszę o wybaczenie, że nie bardzo umiem to pokazywać", opłatek jest pokazaniem "bardzo mi na tobie zależy, chcę być z tobą lepiej, ale nie zawsze umiem, czas mnie goni, nerwy ponoszą". Chcę być lepiej z tobą moje dziecko, moja mamo, mężu. Ulubiona potrawa wigilijna? - Karp w galarecie. A umie ojciec coś sam przyrządzić? - Słabo, tu życie mnie rozpieszczało, albo w domu rodzinnym albo w zakonie ktoś o mnie dbał. Umiem za to docenić dobre przyrządzenie. A według jakiego scenariusza przebiegała Wigilia w rodzinnym domu? - Najpierw było wypatrywanie pierwszej gwiazdki. Potem modlitwa, którą zwykle zaczynał ojciec, potem opłatek, a po opłatku prezenty, ponieważ wcześniej nikt w spokoju nie mógłby zjeść.