- Chciałbym kategorycznie zaprzeczyć, że wyłączną winę ponoszą piloci - powiedział w TVN24. Jego zdaniem, informacje, podane przez polską prokuraturę wojskową "zadają kłam tym doniesieniom". Pytany o szczegóły, odmówił ich ujawnienia. Powiedział jedynie, że "chodzi o postępowanie strony rosyjskiej, dotyczące kontrolowania tego przelotu oraz samego podchodzenia do lądowania". Na pytanie prowadzącego "czy chodzi o sytuację związaną z wieżą kontroli lotów, z tym, co otrzymywali piloci", odpowiedział: "tak". Polski przedstawiciel przy Międzypaństwowym Komitecie Lotniczym Edmund Klich powiedział wczoraj, że załoga Tu-154, który rozbił się pod Smoleńskiem, wiedziała, że schodzi na wysokość 20 metrów. Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych powiedział w środę w radiowej Trójce, że piloci odczytywali wysokość na jakiej znajdował się samolot. W programie, w którym gościem był także były pilot wojskowy, obecnie publicysta lotniczy Michał Fiszer, Klich powiedział, że odliczanie wysokości doszło do 20 metrów. Według Klicha załoga posługiwała się radiowysokościomierzem, mierzącym faktyczną odległość od ziemi, a nie wysokościomierzem barometrycznym. Klich zastrzegł, że nie wie, na ile załoga zdawała sobie sprawę z pofałdowania terenu przed lotniskiem. Sytuację, w której piloci nie wiedzieli, gdzie dokładnie znajduje się pas, ale zdecydowali się zejść tak nisko, Fiszer określił jako "niemal samobójstwo". Zdaniem Klicha błąd był związany z brakiem szkoleń postępowania w sytuacjach awaryjnych na symulatorze. Fiszer zaznaczył, że załoga nie powinna była obniżać lotu bardziej niż na 60 metrów nad bliższą radiolatarnią naprowadzającą na lotnisko, ustawioną kilometr od początku pasa. Dodał, że jeśli załoga rzeczywiście korzystała z radiowysokościomierza - choć teren wokół lotniska jest pofałdowany - potwierdzałoby to tezę Klicha o brakach w wyszkoleniu. Przedstawiciel Polski akredytowany przy MAK publicznie wyrażał wcześniej opinię, że do katastrofy doprowadził ciąg przyczyn, na którego początku są błędy w systemie szkolenia wojskowych pilotów. Jak podaje TVN24, chwilę po tym, jak prezydencki samolot znalazł się na wysokości ok. 80 metrów, drugi pilot zasugerował przerwanie podchodzenia do lądowania. Jak dowiedziała się stacja, na wysokości 80-90 m w kabinie pilotów słychać: "odchodzimy", co oznacza przerwanie manewru podchodzenia do lądowania. "Słychać też, jak druga osoba, nawigator obserwujący wysokościomierz, podaje kolejne wysokości" - podaje TVN24.