Jak pisze "Życie Warszawy", teraz lista prawdopodobnie w ogóle nie powstanie. Resortowa lustracja w Ministerstwie Finansów miała być wzorowana na podobnej akcji przeprowadzonej przez Ludwika Dorna w MSWiA. "Po aferze, w wyniku której aresztowano pracowników ministerstwa współpracujących z mafią, Zyta Gilowska chciała się dowiedzieć, czy byli funkcjonariusze SB mają wpływy w ministerstwie" - twierdzą rozmówcy "ŻW". Jak się dowiedział dziennik, wykaz byłych funkcjonariuszy PRL-owskich służb miał być przygotowany na podstawie informacji uzyskanych od samych pracowników resortu, ale po odrzuceniu donosów. To, że w ministerstwie nadal pracują osoby, które w okresie PRL współpracowały z komunistycznymi służbami, nie jest dla nikogo tajemnicą. "Wykaz miał być gotowy pod koniec czerwca, jednak wcześniej wybuchła afera lustracyjna samej Gilowskiej. Teraz nie wiadomo, czy lista funkcjonariuszy w ogóle powstanie" - mówi "ŻW" jeden z urzędników resortu. Czy niespodziewane wypłynięcie sprawy lustracyjnej Gilowskiej to próba storpedowania jej pomysłu oczyszczenia resortu z byłych pracowników służb? - stawia pytanie gazeta. Wiele wskazuje, że tak może być. We wczorajszej "Rzeczpospolitej" zastępca Rzecznika Interesu Publicznego Jerzy Rodzik przyznał, że na decyzję o wszczęciu postępowania lustracyjnego wobec Gilowskiej miały wpływ zeznania świadka złożone na początku czerwca. Z kolei premier Kazimierz Marcinkiewicz ujawnił w TVN24, że chodzi prawdopodobnie o relacje pracowników dawnych służb specjalnych. "Mówi się o nowych zeznaniach świadków, przede wszystkim osób, które pracowały bądź pracują w służbach specjalnych. Dlaczego pojawiły się one właśnie teraz?" - pytał premier.