- Strajk przebiegał zgodnie z założonym harmonogramem. Nie mieliśmy dotąd żadnych informacji o incydentach. Na podsumowanie liczby zakładów i pracowników, którzy przyłączyli się do protestu, potrzeba 2-3 godzin - powiedział PAP rzecznik śląsko-dąbrowskiej Solidarności Grzegorz Podżorny. Wcześniej związkowcy szacowali, że w proteście weźmie udział od kilkudziesięciu tysięcy do ok. 100 tys. osób. - W całym regionie strajk wyszedł bardzo dobrze, dużo lepiej niż oczekiwaliśmy. Mam nadzieję, że jak rządzący zobaczyli waszą determinację, że z pracownikami z tego regionu nie można igrać, to wrócimy do stołu rozmów i zawrzemy odpowiednie porozumienie. Jeśli jednak tego porozumienia nie będzie, to trzeba będzie zrobić drugi, a nawet trzeci krok. Nie możemy zawieść waszego zaufania i albo doprowadzimy do realizacji naszych postulatów albo poślemy ten rząd na zieloną trawkę - mówił podczas kończącego strajk wiecu w Będzinie szef śląsko-dąbrowskiej Solidarności Dominik Kolorz. Strajk najbardziej widoczny był na kolei. O godz. 8 w regionie na dwie godziny stanęła większość pociągów; opóźnienia dotknęły kilkudziesięciu z nich. Sprawnie działała komunikacja zastępcza Kolei Śląskich i informacja o niej. Kolejarze szacują, że pełne przywrócenie rozkładu jazdy w regionie może potrwać we wtorek do godz. 16. Do godz. 12 pociągi lokalne mogą mieć opóźnienia sięgające kilkudziesięciu minut, co wiąże się z przepuszczaniem pociągów dalekobieżnych. Związkowcy utrudnili też życie kierowcom na drodze krajowej nr 78 w Zawierciu. Około 30 osób przez blisko godzinę przechodziło w przez przejście dla pieszych, tylko co pewien czas puszczając samochody - podała policja. Sytuacja wróciła do normy po godz. 10. Niemal niezauważalny był strajk w komunikacji miejskiej. Tramwaje i autobusy wyjechały na trasy z godzinnym opóźnieniem, o godz. 4.15. Przed godz. 6 rano komunikacja działała już normalnie. Znakiem strajku było m.in. oflagowanie tramwajów. Widoczne były też pikiety w kilku miastach regionu. W Katowicach niespełna 200 związkowców pikietowało Śląski Urząd Wojewódzki. W Jastrzębiu Zdroju grupa protestujących przeszła ulicami miasta przed biuro posła PO Krzysztofa Gadowskiego. Byli wśród nich m.in. domagający się podwyżek pracownicy miejscowego sądu. Formalnie wtorkowy strajk był protestem solidarnościowym z pracownikami sądownictwa, którzy nie mają prawa do takiego protestu. Przemarsze i pikiety były też w Siemianowicach Śląskich, Świętochłowicach, Rybniku i Sosnowcu. W służbie zdrowia, zgodnie z zapowiedziami, personel nie odszedł od łóżek pacjentów, ograniczając się do oflagowania placówek i akcji informacyjnych. Pacjenci nie odczuli też - według informacji zebranych przez PAP - zapowiadanego przez związkowców strajku włoskiego. Protest objął również część szkół - według związkowców czynny strajk objął ok. 150 placówek, a 800 innych było oflagowanych. Według kuratorium protestowano w ok. 75 placówkach. Nie było zajęć na Uniwersytecie Śląskim, ponieważ z powodu strajku ogłoszono godziny rektorskie - studenci mieli w tym czasie wolne. Wśród zakładów przemysłowych, które maksymalnie dwie godziny później niż zwykle rozpoczęły pracę, były m.in. śląskie kopalnie, jednak np. w Katowickim Holdingu Węglowym do strajku przyłączyła się mniej więcej trzecia część załogi. Pracodawcy wskazują, że ewentualny ubytek w wydobyciu węgla będzie można ocenić w środę, jednak z pewnością nie będzie on znaczący, a potencjalne straty nie będą dotkliwe. Strajk odbył się też w hutach i innych zakładach. Nie było go w dużych fabrykach motoryzacyjnych, np. w gliwickim Oplu i tyskim Fiacie. Strajk był protestem przeciwko polityce społeczno-gospodarczej rządu. Związkowcy sprzeciwiają się zmianom w Kodeksie pracy. Chcą ograniczenia patologii związanych ze stosowaniem tzw. umów śmieciowych, wsparcia dla przemysłu energochłonnego, rozwiązań antykryzysowych dla dotkniętych spowolnieniem gospodarczym firm, a także uzdrowienia systemu ochrony zdrowia i zmian w szkolnictwie.