Sąd Okręgowy w Poznaniu kontynuował w czwartek proces Mirosława R., ps. "Ryba", i Dariusza L., ps. "Lala", oskarżonych o uprowadzenie, pozbawienie wolności i pomocnictwo w zabójstwie poznańskiego dziennikarza Jarosława Ziętary. Według ustaleń prokuratury, oskarżeni, podając się za funkcjonariuszy policji, podstępnie doprowadzili do wejścia Ziętary do samochodu przypominającego radiowóz policyjny. Następnie przekazali go osobom, które dokonały jego zabójstwa, zniszczenia zwłok i ukrycia szczątków. Oskarżeni nie przyznają się do winy. W toku postępowania śledczy ustalili także, że oskarżeni działali wspólnie z inną, nieżyjącą już osobą. 60-letni obecnie Mirosław R. i 50-letni Dariusz L., byli w pierwszej połowie lat 90. pracownikami poznańskiego holdingu Elektromis, którego działalnością interesował się Ziętara. Świadek: Nic nie wiem, zajmowałem się "Biedronką" W czwartek przed Sądem Okręgowym w Poznaniu zeznawał m.in. Jarosław D., prawnik, były prokurator, w drugiej połowie lat 90. prezes zarządu Elektromisu, a także redaktor naczelny tygodnika "Poznaniak" - wydawanego przez spółkę powiązaną z Elektromisem. Powiedział, że nie ma żadnych informacji dotyczących sprawy Ziętary; wie o niej jedynie z mediów. "Gdy byłem prezesem Elektromisu, to głównym zadaniem firmy było tworzenie sieci sklepów 'Biedronka'. Bodajże 243 sklepy zostały odsprzedane firmie Jeronimo Martins-Booker. I my zajmowaliśmy się głównie wyszukiwaniem lokalizacji pod budowę, lub gotowych lokalizacji, w których mogłyby powstać sklepy. Miesięcznie, powstało wtedy 30 'Biedronek' w skali kraju, czyli jedna 'Biedronka' dziennie. Ja to wtedy wszystko nadzorowałem" - mówił. Jak dodał, wówczas w holdingu Elektromis pracowało kilka tysięcy osób. W mieszczącej się w Poznaniu centrali firmy zatrudnionych było natomiast ok. 200 osób. "Chcieli, żebym wystawił Mariusza Ś." We wcześniejszych zeznaniach, odczytanych w czwartek przez sąd, Jarosław D. nawiązał także do swego przesłuchania w krakowskiej prokuraturze w 2014 roku. Jak wskazał, przesłuchanie z prawniczego punktu widzenia nie było przeprowadzone prawidłowo. "Policjanta z 'Archiwum X' bardziej interesowała osoba pana Mariusza Ś. (twórcy Elektromisu), informacje o jego działalności, przeszłości. (...) Ja oczywiście żadnych informacji na temat pana Ś. nie udzieliłem, a policjant potem, na przysłowiowym papierosie, wręczył mi swój prywatny numer telefonu komórkowego, i powiedział, że jeśli sobie coś przypomnę, to on jest w stanie przyjechać do mnie nawet osobiście do Poznania" - zaznaczył. Opisywał także przebieg przesłuchań, do których doszło w lipcu i grudniu 2014 r. Jak mówił, w pewnym momencie został mu zaproponowany układ - "jeśli wystawię im Mariusza Ś., to oni spowodują to, że nie będę musiał odpowiadać za moje przestępstwo. Była to dla mnie absurdalna sytuacja. Oznajmiłem stanowczo: nie ze mną te numery". Dodał, że na okoliczność nacisków na niego był przesłuchiwany w prokuraturze w Katowicach. Jarosław D., dopytywany w czwartek przez sąd o okoliczności przesłuchań w krakowskiej prokuraturze, wskazał, że "wyraźnie mi powiedziano: daj nam coś na Mariusza Ś.". "Skuli mnie jak najgorszego przestępcę" "To, jak zostałem potraktowany w charakterze światka w prokuraturze, która w nazwie ma człon 'do zwalczania przestępczości zorganizowanej i korupcji', to dla mnie jako byłego prokuratora i człowieka było kuriozalne. Byłem aresztowany w sprawie usiłowania rozboju, sprawa była medialna, oczywista, przyznałem się do popełnia tego czynu, nigdy nie utrudniałem postępowania, nawet współpracowałem w celu wyjaśnienia jego okoliczności" - mówił w sądzie świadek. Jak dodał, "będąc byłym prokuratorem, musiałem jechać w konwoju skuty jak najgorszy przestępca, mając skute ręce i nogi - po to tylko, aby usłyszeć absurdalną propozycję współpracy zaproponowaną przez policjanta z 'Archiwum X' - to było dla mnie karygodne. Powiedzieli mi, że tak zrobią z moją sprawą, by 'jej nie było' - za informacje o Mariuszu Ś.". "Mnie to do tej pory boli - jak można tak traktować? A to wszystko można sprawdzić; jako były prokurator byłem na Montelupich osadzony w celi z trzema zabójcami, mimo że byłem osobą dotychczas niekaraną. Tu chodziło tylko o to, żebym kłamał, żeby udup...ć Mariusza Ś." - dodał. Podkreślił, że wraz z Bogdanem M., policjantem "Archiwum X", który go wówczas przesłuchiwał, byli konfrontowani. "On oczywiście zaprzeczył, jak to zawsze w trakcie konfrontacji" - powiedział w sądzie Jarosław D. Zeznania Wiesława P. W czwartek przez sądem zeznania składał także m.in. przedsiębiorca Wiesław P., który wraz z Mariuszem Ś. współpracował przy tworzeniu Elektromisu. Pod koniec lat 80. doszło między nimi do konfliktu na podłożu biznesowym; od tego czasu nie utrzymują ze sobą kontaktu. Zeznania składał także Waldemar P. W latach 90. był wartownikiem w Elektromisie. Mówił, że "na biurze przepustek mówiono, że komuś zabrano jakiś aparat, jak robił zdjęcia od bramy wjazdowej do firmy". Dodał, że jego zdaniem tą osobą mógł być Jarosław Ziętara. Wskazał również, że aparat miał zostać odebrany przez cywilnych pracowników ochrony, na polecenie Mariusza Ś. Kolejna rozprawa odbędzie się 17 października. Kim był Jarosław Ziętara Jarosław Ziętara urodził się w Bydgoszczy w 1968 roku. Był absolwentem poznańskiego Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza. Pracował najpierw w radiu akademickim, później współpracował m.in. z "Gazetą Wyborczą", "Kurierem Codziennym", tygodnikiem "Wprost" i "Gazetą Poznańską". Ostatni raz Ziętarę widziano 1 września 1992 r. Rano wyszedł do pracy, ale nigdy nie dotarł do redakcji "Gazety Poznańskiej". W 1999 r. został uznany za zmarłego. Ciała dziennikarza do dziś nie odnaleziono.