Na wtorkowym (27 października) posiedzeniu sądu, które rozpoczęło się o godz. 10.30, strony kończyły wygłaszanie swoich mów. Po godz. 13 sędzia Mariusz Iwaszko ogłowił wyrok. Sąd uniewinnił Igora M. ps. Patyk od wszystkich postawionych mu przez łódzką prokuraturę zarzutów, w tym od głównego zarzutu - zabójstwa byłego szefa policji Marka Papały. Pozostałe sześć osób, które wraz z Igorem M. zasiadało na ławie oskarżonych, sąd również uniewinnił bądź zdecydował o umorzeniu postępowania. Wyrok w tej sprawie zapadł po ponad 22 latach od zbrodni - jednej z najgłośniejszych w historii III RP. Marek Papała został zastrzelony przy ul. Rzymowskiego w Warszawie 25 czerwca 1998 r. Robert J., Mariusz M. oraz Tomasz W. oprócz kradzieży mieli postawiony zarzut dokonania rozboju na Papale, za co prokuratura domagała się 15 lat więzienia. Pozostałym mężczyznom postawiono wyłącznie zarzuty związane z kradzieżą - grożą im kary siedmiu, pięciu oraz trzech lat pozbawienia wolności. Akt oskarżenia do stołecznego Sądu Okręgowego trafił w maju 2015 r. Zdaniem śledczych były szef policji był przypadkową ofiarą złodziei samochodów, którzy chcieli ukraść jego auto i prawdopodobnie nie wiedzieli, do kogo ono należy. Ustalenia prokuratury oparte były na zeznaniach świadka koronnego Roberta P. - byłego członka grupy przestępczej, do której należał Igor M. Obrona wnosiła o uniewinnienie W przypadku większości zarzutów stawianych sześciu pozostałym oskarżonym - w tym najpoważniejszego zarzutu rozboju, który postawiono trzem z nich - obrona wniosła w piątek o uniewinnienie. Obrońcy oskarżonych o rozbój podkreślali, że nie ma nawet dowodów na to, że ich klienci znajdowali się na miejscu zbrodni. - W tej sprawie mój klient był przedmiotem różnych działań różnego rodzaju konfidentów, różnego rodzaju osób, które podejmowały inicjatywę wspomagania organów sprawiedliwości. Przy tym ognisku chciało się ogrzać wiele osób, różnych osób - mówił obrońca Mariusza M. mec. Antoni Szymkuć. Odnosząc się do dnia morderstwa Papały, podkreślił, że nie wiadomo, kto oddał zabójczy strzał. - Nie ma żadnych okoliczności potwierdzających, że to M. oddał ten strzał, a P. nie wie nawet do końca, czy M. miał tego dnia broń - mówił. - Nie wiem i nie chcę wiedzieć, jak wyglądała praca śledczych oraz świadka koronnego. Wolę skoncentrować się na jej niedoskonałości, żeby nie powiedzieć absurdalności - mówiła z kolei mec. Izabela Ławińska, reprezentująca Roberta oraz Dariusza J. Świadek koronny Adwokat podkreślała szczególny status świadka koronnego, wskazując, że chęć składania zeznań przeciwko swoim współtowarzyszom co do zasady nie jest przejawem dobrej woli, a wynikiem kalkulacji. Jak podkreślała, świadek koronny w tej sprawie pojawił się w 2011 r. "jak feniks z popiołów". - Robert P. z dnia na dzień zapomniał, że został zamordowany Komendant Główny Policji (...), wiedząc, że rzekomo był na miejscu zdarzenia i wie, kto jest sprawcą - mówiła. Mec. Ławińska podkreślała, że w tej sprawie de facto jedynym dowodem są właśnie zeznania P., co do których powstało wiele wątpliwości. Przekonywała, że chodzi o osobę, która sama walczy o swoje "być albo nie być" i "ma swój interes w skazaniu osób będących na ławie oskarżonych". - Jest oczywiste, że po 22 latach od dokonania tej zbrodni organy ścigania chciałyby rozliczyć sprawców, że opinia publiczna oczekuje zakończenia tej głośnej sprawy. Jest swego rodzaju presja. Ale czy prawdą jest ta wersja przedstawiona przez pana P.? - pytała. Jej zdaniem prokuratura "nie udźwignęła ciężaru oskarżenia w tej sprawie". "Nikt oprócz łódzkiej prokuratury nie wierzy w tę wersję" O tym, że nikt oprócz łódzkiej prokuratury nie wierzy w przedstawioną wersję wydarzeń, mówił obrońca Tomasza W. mec. Dariusz Budzyński. - Modus operandi świadczy o tym, że to była zawodowa egzekucja. Gdzie był postrzał? Tu - podkreślił, wskazując na czoło. - To zrobił zawodowiec, być może z zimną krwią - powiedział. Wyraził też wątpliwości dotyczące włączenia do sprawy zarzutów dotyczących kradzieży. - Co było powodem wciągnięcia tych wszystkich samochodów do tej jednej sprawy? Ano to, żeby uwiarygodnić pana P. - wskazał. Jak mówił, chodzi o założenie, że jeśli zeznania P. okazały się wiarygodne w przypadku kradzieży, to powinny być wiarygodne także w przypadku morderstwa Papały. - Tak nie można. Pan generał zasłużył na swoją sprawę i tylko na swoją sprawę - podkreślił. Obrona wielokrotnie zaznaczała, że grupa przestępcza, do której należeli oskarżeni, nigdy nie używała broni. - Wyraźną dyspozycją Dariusza J. było, by podczas kradzieży nikt nie miał broni, a kto się nie dostosuje, może po prostu z grupy odjeść. Zasada była respektowana. Nigdy nie było broni na miejscu wcześniejszych kradzieży, chyba, że jako tzw. "fant" w skradzionym aucie - mówiła mec. Ławińska. "Taka była zasada" Wtórował jej mec. Budzyński, który podkreślał, że zawodowi złodzieje samochodów nigdy nie brali ze sobą niebezpiecznych narzędzi, ponieważ byli świadomi, że w momencie złapania może skutkować to wyższą karą. - Taka była zasada, wszyscy to wiedzieli - podkreślał. Wśród oskarżonych głos zabrali Mariusz M. oraz Robert J. - Jesteśmy na tym etapie, że nie jesteśmy w stanie wyjaśnić, kto zabił Marka Papałę - są takie przetasowania i grupy interesów, że nie ma osób, które by tę sprawę wyjaśniły - mówił Mariusz M. Robert J. przekonywał z kolei, że żaden z oskarżonych nie powinien znaleźć się na sali pod zarzutami, które im postawiono. Przytoczył też słowa wdowy po Papale, która w odniesieniu do toczącego się procesu miała powiedzieć, że "nigdy w życiu nie weźmie udziału w tej maskaradzie". Papała został zastrzelony w Warszawie 25 czerwca 1998 r. w samochodzie przed blokiem, w którym mieszkał. To już drugi proces w tej sprawie. Poprzedni - w 2013 r. - skończył się uniewinnieniem Andrzeja Z. "Słowika" i Ryszarda Boguckiego. Prokuratura nie złożyła apelacji.