Podczas piątkowej rozprawy przed sądem m.in. odtworzono nagranie wizji lokalnej z 2018 r., na którym zarejestrowano, jak obecnie oskarżony Marcin B. pokazuje rejon w lesie, w którym przed kilkunastoma laty miał poszukiwać zakopanej tam tej broni, aby ją zniszczyć. Proces oskarżonych o zabójstwo małżeństwa Jaroszewiczów ruszył w połowie sierpnia bieżącego roku. Sąd odebrał już wyjaśnienia od oskarżonego Roberta S. i jeszcze w połowie października przeszedł do zadawania pytań Marcinowi B. Na ławie oskarżonych zasiada jeszcze Dariusz S. Wszyscy oskarżeni to członkowie tzw. gangu karateków, który w latach 90. dokonał kilkudziesięciu wyjątkowo brutalnych napadów rabunkowych w całej Polsce. W piątek B. kontynuował wyjaśnienia. Odczytywano także zeznania złożone przez niego na etapie śledztwa. Mówił w nich m.in., że podczas napadu z domu Jaroszewiczów zostały zabrane dwie sztuki broni krótkiej - pistolety Walther oraz Mauser. "Może za płytko kopałem" Według B. po zatrzymaniu gangu karateków w latach 90. ojciec Roberta S. miał zakopać część przedmiotów należących do gangu w lesie pod Radomiem. Według oskarżonego później ojciec S. wraz z matką B. mieli przenieść pojemnik z pistoletami i zakopać go w innym miejscu - w lesie pod Zakrzewiem niedaleko Radomia. W zakładzie karnym zaś Robert S. miał poprosić Marcina B., aby odnalazł i zniszczył tę broń, gdy opuści już więzienie. Według relacji B. - po opuszczeniu więzienia - około 2008 r. udał się on dwukrotnie do tamtego lasu. Za pierwszym razem z matką, która pokazała mu miejsce zakopania broni, a niedługo potem sam, aby odkopać pojemnik. Nie odnalazł go jednak. - Może za płytko kopałem - powiedział. Na miejsce zakopania broni miał już wtedy nie wrócić. - Pomyślałem, że skoro ja tego nie znalazłem, to nikt inny tego też nie znajdzie - mówił. Liczne pytania sądu B. na miejscu domniemanego zakopania pistoletów miał się pojawić dopiero latem 2018 r. podczas wizji lokalnej. W związku z okolicznościami tej wizji sąd miał liczne pytania. - A co to za samochody były tam zaparkowane? - pytał sąd o fragment nagrania, gdy podejrzany wraz z prokuratorem zatrzymał się na drodze w pobliżu odpowiedniej ścieżki do lasu. B. odpowiedział, że wtedy tego nie wiedział, ale dziś wie, że była to ekipa policyjna z wykrywaczami metalu. - Mamy rozumieć, że towarzyszący panu funkcjonariusze nie wiedzieli, gdzie ich pan prowadzi, i tak przez przypadek, po drodze stali funkcjonariusze i tam czekali. A skąd wiedzieli, że tam mają jechać? - dopytywał sąd. Oskarżony odpowiedział: - Tego to ja nie wiem. Prokurator oświadczył wówczas, że "sytuacja wyglądała w ten sposób, że B. w wyjaśnieniach ogólnie wskazywał miejsce ukrycia broni, podając charakterystyczny punkt - instalacje poniemieckie po prawej stronie drogi". Dlatego - jak dodał - w tamten rejon wysłana została ekipa policyjna. Kolejną dyskusję wywołała dostrzeżona na nagraniu "chorągiewka kryminalistyczna" i "czy pojawiła się ona w lesie przed oskarżonym". - W tym miejscu jeszcze oskarżonego nie było, a chorągiewka tam była - zaznaczył sąd. Według prokuratora została ona tam umieszczona przez policję podczas wizji, gdy "oskarżony wskazał kierunek, w którym należy iść". Osoby, które miały bezpośrednio ukrywać broń - ojciec Roberta S. i matka Marcina B. - już nie żyją. Proces będzie kontynuowany 27 listopada. Jest już wyznaczonych wiele kolejnych terminów rozpraw - do końca marca przyszłego roku. Oskarżenia Prokuratura zarzuciła trzem mężczyznom zasiadającym na ławie oskarżonych napad rabunkowy na posesję Piotra Jaroszewicza i jego żony Alicji w warszawskim Aninie w nocy z 31 sierpnia na 1 września 1992 r., podczas którego mieli wspólnie zamordować Piotra Jaroszewicza, zaś Robert S. miał zabić Alicję Solską-Jaroszewicz. Robertowi S. zarzucono również zabójstwo małżeństwa S. w 1991 r. w Gdyni oraz usiłowanie zabójstwa mężczyzny w Izabelinie w 1993 r. Grozi im kara dożywotniego pozbawienia wolności. Według prokuratury w dniu napadu oskarżeni przez wiele godzin obserwowali posesję ofiar. Po wejściu do domu Jaroszewiczów przez uchylone okno łazienki Robert S. obezwładnił Piotra Jaroszewicza uderzeniem w tył głowy znalezioną bronią palną. Oskarżeni przywiązali mężczyznę do fotela. Z kolei Alicja Solska-Jaroszewicz została skrępowana i położona na podłodze w łazience. Oskarżeni przeszukali dom, zabrali z niego - poza dwoma pistoletami - 5 tys. marek niemieckich, pięć złotych monet oraz damski zegarek. Prawdopodobnie w momencie opuszczania przez sprawców domu pokrzywdzonych, już w godzinach wczesnoporannych, Piotr Jaroszewicz wyswobodził się z więzów. Napastnicy znów posadzili go w fotelu. Następnie, gdy dwaj sprawcy trzymali go za ręce, Robert S. go udusił. Po zamordowaniu Piotra Jaroszewicza Robert S. zabrał z gabinetu pokrzywdzonego jego sztucer, poszedł do łazienki, w której leżała związana Alicja Solska-Jaroszewicz i ją zastrzelił.