W środę odbyła się ostatnia rozprawa przeciwko Łukaszowi B. Zeznania złożyła znajoma oskarżonego, która opisała relacje między nim, a zamordowanym Krzysztofem Leskim. Z jej zeznań wynika, że były one przyjacielskie i pozbawione napięć. Po przesłuchaniu tego świadka Łukasz B. złożył oświadczenie, w którym zaprzeczył dotychczas składanym wyjaśnieniom. Twierdził, że do zabójstwa dziennikarza doszło w tzw. obronie koniecznej, bo Leski miał rzucić się na niego z nożem. Po wysłuchaniu oskarżonego sędzia Danuta Kachnowicz zamknęła przewód sądowy i udzieliła głosu stronom. Zgłoszono zdanie odrębne Autor aktu oskarżenia - prok. Tomasz Pyzara - wnosił, by sąd dożywotnio pozbawił wolności oskarżonego. Łukasz B. i jego obrońca prosili o łagodniejszy wyrok - 15 lat więzienia. Wyrok został ogłoszony późnym popołudniem. Sędzia Danuta Kachnowicz stwierdziła, że wina oskarżonego nie budzi wątpliwości i - za zabójstwo oraz kradzież - wymierzyła mu karę łączną 25 lat pozbawienia wolności, którą Łukasz B. ma odbywać w systemie terapeutycznym. Jednocześnie przewodnicząca pięcioosobowego składu orzekającego poinformowała, że druga sędzia Agnieszka Domańska, wyraziła zdanie odrębne co do orzeczonej wobec Łukasza B. kary. Domańska podzieliła wniosek prokuratora o dożywotnią izolację sprawcy. "Podpisałem pakt z diabłem" W ustnych motywach wyroku sąd szczegółowo opisał zdarzenie, które zakończyło życie Krzysztofa Leskiego. Łukasz B., wówczas współlokator dziennikarza, w nocy z 31 grudnia na 1 stycznia 2020 roku był pod wpływem alkoholu, gdy "wziął nóż (...), wszedł do pokoju, w którym spał pokrzywdzony" - relacjonowała sędzia Kachnowicz. Z opinii sekcyjnej wynika, że rana na szyi Leskiego miała 22 cm długości. - Po wszystkim (...) zabrał kartę płatniczą, telefon komórkowy, zdjął z siebie zakrwawione ubrania, po czym opuścił i zamknął mieszkanie - kontynuował opis zbrodni sąd. Oskarżony przez kilka dni, jak wyjaśniał, bez celu podróżował po kraju. Był w tym czasie w Szczecinku, Gdańsku, Częstochowie i w końcu w Krakowie. O tym, że Krzysztof Leski nie żyje, policja dowiedziała się od Łukasza B., który 6 stycznia ub.r. wczesnym rankiem zgłosił się do funkcjonariuszy patrolujących Rynek Główny w Krakowie. Podał policjantom swoje dane i pytał, czy jest poszukiwany. Następnie oświadczył, że w noc sylwestrową pozbawił życia znanego dziennikarza. Ciało Leskiego ujawniono tego samego dnia, zostało znalezione w łóżku. Na miejscu zbrodni sprawca zostawił kuchenny nóż, na którym były jego ślady biologiczne. Oskarżony od początku przyznawał się do winy, ale twierdził, że do zabójstwa Leskiego nakłonił go diabeł, którego spotkał po zażyciu "jakiejś tabletki". - Podpisałem pakt z diabłem, że będę co miesiąc zabijał człowieka. Pan Leski był pierwszy - mówił po zatrzymaniu. - Około godz. 1 w nocy diabeł przyszedł i kazał mi go zabić. On musiał mi przypomnieć o tym pakcie, bo ja zapomniałem. Gdy diabeł znów przyjdzie, dokonam zabójstwa kolejnej osoby - wyjaśniał w styczniu 2020 roku przesłuchiwany w prokuraturze. Sąd: Zmiana wyjaśnień linią obrony - Sąd nie dał wiary, że oskarżony działał pod wpływem demona. Nielogiczne i sprzeczne z zebranym materiałem dowodowym są także wyjaśnienia oskarżonego złożone w dniu dzisiejszym, w których powiedział, że do zdarzenia doszło na skutek obrony koniecznej. Czemu wcześniej tego nie powiedział? Czemu nie uciekał, czując zagrożenie? Sąd uznał, że zmiana wyjaśnień jest linią obrony, mającą na celu przedstawienie Krzysztofa Leskiego jako agresora. Sytuacji, która, według oskarżonego, miała zajść, nie sposób sobie wyobrazić. Gdyby była jakaś awantura, pokrzywdzony by się bronił. Na pewno by się tak dobrowolnie nie poddał - stwierdziła sędzia Kachnowicz. Sędzia podkreśliła, że oskarżony został przez biegłych uznany za osobę poczytalną, która była świadoma tego co robi. - Zabił swojego dobroczyńcę, który dał mu przysłowiowy dach nad głową, pomagał mu wyjść z nałogu, znaleźć pracę, stanąć na nogi. Zabił człowieka dobrego, ufnego i życzliwego, który całe życie pracował jako dziennikarz i pomagał innym w potrzebie - podkreśliła sędzia. Łukasz B. został przez sąd określony jako osoba wysoce zdemoralizowana, która działała z wyjątkowo niskich pobudek. - Chodziło tylko o pieniądze - mówiła sędzia Kachnowicz. Jako okoliczności łagodzące sąd uznał okazywaną przez oskarżonego skruchę i chęć przeproszenia rodziny, a także trudne warunki, w których dorastał Łukasz B. - Sąd pokłada nadzieję, że dłuższa resocjalizacja, terapia i odwyk powinny tak zadziałać, że oskarżony będzie jeszcze osobą pożyteczną społecznie - stwierdziła przewodnicząca. Wyrok nie jest prawomocny. Zaprosił go do swojego domu Krzysztof Leski i jego zabójca poznali się jesienią 2019 roku w szpitalu, gdzie dziennikarz się leczył. To właśnie wtedy Leski miał zaproponować Łukaszowi B. możliwość zamieszkania w jego domu. Mężczyzna, którego zaprosił pod swój dach, utrzymywał się z prac dorywczych, nie miał gdzie mieszkać, a w przeszłości był wielokrotnie karany za kradzieże. Jedna z przyjaciółek ofiary powiedziała śledczym, że Krzysztof Leski "nie bał się zapraszać do siebie ludzi z ulicy", bo był bardzo ufny. Otwartości na ludzi miały go nauczyć zagraniczne podróże, gdzie często korzystał z tzw. couchsurfingu, czyli zakwaterowania u obcych osób w ich mieszkaniu. Z relacji jego przyjaciół wynika, że dziennikarz żył tak od zawsze. Na kilka godzin przed śmiercią Leski napisał na swoim blogu, że "to nie był aż tak zły rok. Odzyskałem wiarę w sens życia będącego czymś więcej niż codzienna wegetacja" - można przeczytać na www. leskipedia.xyz. "Jaki był Twój 2019? Nie wiem. Życzę Tobie i sobie, by był wspaniały" - napisał dziennikarz. Kim był Krzysztof Leski? Krzysztof Leski karierę dziennikarską rozpoczął na początku lat 80. w prasie Niezależnego Zrzeszenia Studentów, a potem Agencji Solidarność. W stanie wojennym był internowany. Po 1989 r. publikował w "Gazecie Wyborczej", później przez wiele lat współpracował w TVP, gdzie prowadził m.in. "Wiadomości". Był korespondentem "The Daily Telegraph" i BBC. Publikował też m.in. we "Wprost", "Polityce" i "Press". Był synem Kazimierza Leskiego, pseudonim "Bradl", żołnierza Armii Krajowej i uczestnika Powstania Warszawskiego. Spoczął na warszawskich Powązkach.