W poniedziałek Sąd Okręgowy w Warszawie zakończył proces w tej głośnej sprawie i wysłuchał końcowych wystąpień stron.Poszlakowy proces - ciała ofiary nigdy nie odnaleziono - jest prowadzony już po raz drugi. Prokuratura zarzuca B., że zamordował poznaną na portalu randkowym Edytę W., która planowała z nim ślub. Zdaniem oskarżenia B. oszukiwał ją; wcześniej nakłonił ją do pożyczenia mu ponad 70 tys. zł. Do zabójstwa miało dojść w listopadzie 2005 r. w Warszawie w mieszkaniu wynajmowanym przez B. W 2010 r. sąd okręgowy uniewinnił B. (który wcześniej po ponad 4 latach aresztu został zwolniony). - Brak w sprawie jednoznacznego i kategorycznego dowodu, że zaginiona Edyta W. nie żyje, nie udało się też ustalić, że zabił ją oskarżony - uznał sąd. W 2011 r. na wniosek prokuratury sąd apelacyjny uchylił ten wyrok, bo uznał, iż SO niedostatecznie wziął pod uwagę opinie biegłych i nie opisał wątpliwości uzasadniających uniewinnienie. "Poznał, oszukał, zabił" - Poznał, oszukał, zabił - tak w poniedziałek prok. Przemysław Ścibisz zaczął mowę końcową. Powiedział, że wina podsądnego nie budzi wątpliwości. Powołując się na "zamknięty i nierozerwalny ciąg poszlak", prokurator uznał, że doszło do zabójstwa z motywacji zasługującej na szczególne potępienie. - Kierowany chęcią zysku, B. obmyślił skomplikowany plan, by poznać majętną kobietę - mówił Ścibisz. Prokuratura uważa, że od początku znajomości B. oszukiwał darzącą go uczuciem Edytę, np. że jest spokrewniony ze znanym reżyserem i pochodzi z zamożnej rodziny. Tymczasem tak nie było, miał długi w wysokości 70 tys. zł. - Chęć założenia rodziny zbliżyła ofiarę do oskarżonego - dodał Ścibisz. Według niego kobieta uległa manipulacjom B., który uzyskał od niej 70 tys. zł, posługując się podstępem i fałszem. - Gdy wiedział, że nie będzie mógł już dalej jej oszukiwać, postanowił, że pozbawi ją życia - powiedział. Według oskarżenia B. zabił Edytę w wynajmowanym mieszkaniu, a ciało ukrył tak, że do dziś go nie odnaleziono. Zdaniem prokuratora za argumentem, że kobieta nie żyje, przemawia fakt, że była ona tak blisko związana ze swą rodziną, iż na pewno by się z nią skontaktowała, gdyby żyła. Ścibisz podkreślał też, że B. był ostatnią osobą, z którą Edyta miała kontakt. Ślady jej krwi odkryto w łazience u B. Prokurator wniósł, by sąd nałożył na B. obowiązek zapłaty 100 tys. zł zadośćuczynienia matce i siostrze Edyty. Z wnioskami oskarżyciela zgodził się ich pełnomocnik. W mowie końcowej obrońca B. mec. Zbigniew Jewdokin przekonywał, że prokurator z góry przyjął tezę o winie B. - Nie możemy opierać się na domniemaniach - dodał. Zdaniem adwokata poszlaki nie stanowią zamkniętego łańcucha, co sprawia że nie może dojść do skazania. Powołał się na zasadę domniemania niewinności. "Istnieje doza prawdopodobieństwa, że Edyta W. żyje" - Oskarżony często mijał się z prawdą, ale czy z tego można wnioskować morderstwo? - pytał adwokat. Mówił, że często mężczyzna wprowadza w błąd poznaną kobietę co do swej pozycji zawodowej i majątkowej. Pytał też, czy B. naprawdę musiałby zabić Edytę, aby nie wyszły na jaw jego oszustwa. Jego zdaniem była ona na tyle w nim rozkochana, że gdyby dowiedziała się, że ją oszukiwał, mogłaby mu wybaczyć; ewentualnie zerwać z nim znajomość. - Jest pewna, znikoma doza prawdopodobieństwa, że Edyta W. żyje - dodał obrońca. Według niego ślady krwi w łazience mogły pochodzić choćby ze skaleczenia. - Te ślady świadczą tylko o tym, że Edyta W. z tej łazienki korzystała - powiedział. Skrytykował prokuratora, że nie przedstawił alternatywnych wersji zdarzenia, aby je wykluczyć. W tym kontekście obrońca oświadczył, że nie jest wykluczone, że B. mógł przyczynić się do śmierci Edyty - jeśli by uznać, że ona nie żyje. - Ale wciąż nie wiemy, w jaki sposób miałoby dojść do jej śmierci i co się stało w tym mieszkaniu - podkreślił mec. Jewdokin. "Nigdy nikogo nie zabiłem" Dodał, że być może podsądny powiedział Edycie, że nie wiąże z nią swej przyszłości i że nie odda jej pieniędzy, co sprawiło, że mogła uciec z mieszkania, a potem mogło się wydarzyć coś, że zniknęła. Według adwokata mogło też dojść do kłótni, kobieta mogła np. uderzyć się w głowę. - Nigdy nikogo nie zabiłem - powiedział w ostatnim słowie sam B. Sąd niedawno ponownie go aresztował, bo uznał, że utrudnia proces. On sam skarżył się na złe zdrowie.