. W związku z tym podanie w takim przypadku zamiast corhydronu chlorsuccilliny, która pomyłkowo trafiła do ponad 6 tys. ampułek może spowodować nawet zagrożenie życia. Sprawę ujawnił "Dziennik", według którego wadliwy lek podano na początku października dwóm pacjentkom w szpitalu wojewódzkim w Siedlcach. Kobiety straciły przytomność i miały gwałtowny spadek ciśnienia. Lekarze powiadomili Główny Inspektorat Farmaceutyczny, a specjaliści przebadali podany kobietom specyfik. Okazało się, że w ampułkach zamiast corhydronu był chlorsuccillin - specyfik używany podczas zabiegów chirurgicznych do zwiotczania mięśni. Przypadków zastosowania niebezpiecznego leku może jednak być więcej. Jak dowiedziało się radio RMF, na początku roku lekarze w Janowie Lubelskim stwierdzili, że lekarstwo nie zadziałało tak jak powinno u dwóch osób. Obrót corhydronem od razu wstrzymano na terenie całego kraju. Zakaz cofnięto po dwóch miesiącach, bo powtórne badania jakościowe leku nie wykazały odstępstw do normy. O zaobserwowaniu w czerwcu tego roku "dziwnych objawów" u dwóch pacjentów pogotowia w Pruszczu Gdańskim donosi TVN 24. Według informacji stacji lek podany wtedy miał inny numer seryjny niż napisał środowy "Dziennik". Według gazety chodzi o partię corhydronu, która ma numer 010705 i pochodzi z 2005 r. Na leku jest data ważności: lipiec 2009 r. Według resortu zdrowia, który twierdzi, że dopiero w środę z mediów dowiedział się o sprawie, pierwsza informacja o niepożądanym działaniu corhydronu pojawiła się 5 października w jednym ze szpitali, który natychmiast zgłosił to do Wojewódzkiego Inspektora Farmaceutycznego Zbigniewa Niewójta. Ten ostatni już 11 października miał informacje o niepożądanym działaniu leku i wydał decyzję o wstrzymaniu wytwarzania i obrotu corhydronem, ale nie poinformował o tym ministra zdrowia, który teraz oczekuje, że Niewójt poda się do dymisji. Następnie produkt został przebadany w Narodowym Instytucie Zdrowia Publicznego (NIZP), a sporządzony 31 października protokół z tego badania był, według Bolesława Piechy z resortu zdrowia, "alarmujący". Według szefa NIZP prof. Zbigniewa Fijałka protokół ten do 3 listopada trafił zarówno do producenta leku Jelfy jak i do GIF, bowiem do tego zobowiązuje ich umowa na wykonywanie tych badań. Według Piechy, "najgorsze, co się stało to to, że Ministerstwo Zdrowia, które jest zobligowane do kontroli, powzięło tę wiadomość dopiero dzisiaj po artykule w gazecie". Szef resortu zdrowia Zbigniew Religa określił tę sytuacją mianem skandalu. - Konsekwencje takiej sytuacji, w której ktoś popełnił śmiertelny błąd, muszą być takie, że ta osoba musi odejść z pracy - mówił minister. Resort o całej sprawie powiadomił prokuraturę, która ma wyjaśnić, jak doszło do pomyłki u producenta leku - jeleniogórskiej Jelfy. Zdaniem wiceministra zdrowia Bolesława Piechy - który w resorcie zdrowia odpowiada za politykę lekową - zamiana leków w zakładzie to wynik panującego tam "skandalicznego bałaganu". 0800-190-590 - to numer specjalnej bezpłatnej infolinii w sprawie , którą uruchomiło w środę po południu Ministerstwo Zdrowia. Infolinia jest czynna w godz. 9-21. Resort zdrowia wspólnie z prezesem Naczelnej Rady Lekarskiej roześle informację do wszystkich lekarzy w Polsce, by zorientowali się, czy przepisywali ten lek swoim pacjentom, a jeśli tak, by się z nimi skontaktowali. Ministerstwo wskaże także jakie leki można stosować zamiennie zamiast corhydronu. Jak wyjaśniła podsekretarz stanu w Ministerstwie Zdrowia , pierwszym objawem zastosowania leku z wadliwej partii mogą być drgawki; lek działa zwiotczająco na mięśnie. Gręziak uspokajała jednak, że lek ma działanie krótkotrwałe, więc zastosowanie sztucznego oddychania w takim przypadku powinno pomóc. Ministerstwo Zdrowia podkreśla, że główną odpowiedzialność za niepoinformowanie opinii publicznej o zaistniałym zagrożeniu ponosi . Zgodnie bowiem z prawem farmaceutycznym to wytwórca leku natychmiast po otrzymaniu decyzji o wstrzymaniu leku lub wycofaniu go z obrotu ma obowiązek m.in. zabezpieczyć posiadany zapas leku przed dalszym obrotem oraz poinformować o wstrzymaniu lub wycofaniu leku z obrotu wszystkich bezpośrednich odbiorców. Do piątku ma potrwać szczegółowa kontrola w Jelfie. Warszawskie apteki w ciągu ostatniego roku sprzedały niewielkie ilości corhydronu. Aptekarze, z którymi rozmawiała w środę PAP, podkreślają, że jest to lek na receptę, który pacjenci kupowali bardzo rzadko. - Jest to specyficzny lek, który sprzedawaliśmy w pojedynczych przypadkach - powiedział jeden z warszawskich aptekarzy. Dodał, że apteki nie mają możliwości dotarcia do osób, które kupują leki na receptę. Jeleniogórska Jelfa potwierdziła, że popełniła błąd a prezes firmy wyraził ubolewanie z tego powodu i zapewnił, że firma przeprowadzi wewnętrzną kontrolę i "wyciągnie wnioski z zaistniałej sytuacji". W oświadczeniu podkreślono, że tylko "w jednej fiolce preparatu" - na łącznie sprzedanych w ostatnim roku 4 mln 920 tys. fiolek - stwierdzono obecność substancji chlorku suksametoniowego - specyfiku używanego podczas niektórych zabiegów chirurgicznych. Jego nieprawidłowe podanie może stanowić zagrożenie dla życia. Napisano o tym w środowym oświadczeniu prezesa Jelfy Sauliusa Jurgelenasa, rozdanym dziennikarzom oczekującym na konferencję prasową kierownictwa Jelfy. "Zaistniała sytuacja stanowi precedens w ponad 60-letniej historii firmy Jelfa S.A. Podobnie jak państwo, jesteśmy zszokowani całą sytuacją i niezmiernie ubolewamy, że do niej doszło. Jednocześnie pragniemy zapewnić wszystkich odbiorców tego produktu, a przede wszystkim pacjentów, że podejmujemy wszelkie możliwe kroki zmierzające do zniwelowania zagrożenia" - stwierdza oświadczenie.