W rozmowie, jaką przed rokiem prowadziliśmy ("Odkrywca" nr 3/2006) na temat dziwnych, wciąż intrygujących przypadków, które złożyły się na Twoją reporterską biografię, przemknął zbyt lekko wątek wciąż jątrzących tajemnic, zdarzeń, znaków zapytania, nadal wpisanych na listę "zadań do podjęcia". Wtedy, pamiętam, zbierałeś siły po kolejnym spotkaniu z chirurgiem? Dzisiaj jest czas na powrót do pominiętej rok temu myśli? Czuję się nadal, niby kombatant, liżący rany przed następną, szóstą już bitwą. Czeka mnie naprawa stawu biodrowego, operacja średnio przyjemna, ale tylko w ten sposób będę mógł wrócić na reporterski gościniec. Skazany na dłuższy postój, wracam tym chętniej do przygód z dalekiej przeszłości. Skoro tak, to przywołam historię albumu, namawiając Cię na powrót pamięcią na Dolny Śląsk, do Wrocławia. Wiem, że w Twoim archiwum znaleźć można dokumenty czekające na przypomnienie. Rozłożyłeś przede mną na stole całą talię fotograficznych odbitek ukazujących niesamowite fotoreporterskie sceny ostatnich godzin walk o "Festung Breslau" - epizody utrwalone w kadrze przez radzieckiego reportera frontowego walczącego w pierwszej linii natarcia. W jaki sposób wszedłeś w posiadanie tego dokumentu? Jestem w posiadaniu tych odbitek od 1974 roku. Pracowałem wówczas dla "Razem" - ilustrowanego tygodnika - tak się wtedy mówiło "tygodnik ilustrowany", kiedy pismo wychodziło w bogatszej szacie ilustracyjnej. W "Razem" skupiła się wtedy czołówka polskich fotoreporterów, jak Krzysztof Gierałtowski, Leszek Fidusiewicz, Krzysiek Barański, czy Mirek Stępniak, że wymienię do dzisiaj żyjących. Tamże publikował swoje eseje gloryfikujące napoleońską epopeję Waldemar Łysiak. Jedna moja noga tkwiła w telewizji, gdzie realizowałem dokumenty filmowe, dla drugiej, szukałem oparcia w prasie, bowiem klimaty gierkowskiej dekady były w "telewizorni" dla mnie koszmarem. Robiliśmy z Mają, moją ówczesną żoną, film o pionierach odbudowy Wrocławia pt. "Wrocławska wiosna" złożony ze znalezionych z ogromnym trudem dokumentów, wypowiedzi świadków i uczestników zdarzeń, opowiadających niekiedy historie jakby żywcem wyjęte z westernu... Udało się ściągnąć z Moskwy, z archiwum pisma "Ogoniok", paczkę zdjęć ukazujących niewątpliwie sceny walk na ulicach Wrocławia, autorstwa nieznanego nam Dymitra Baltermanca. Nie udało się wtedy, mimo środków potężnej telewizji, nawiązać kontaktu z samym autorem zdjęć, naglące terminy realizacji filmu pozbawiły nas okazji spotkania. Komisje kolaudacyjne "potańczyły" sobie na materiale, wycięto najciekawsze relacje związane z szabrem, sztuczkami swoistej dyplomacji w układaniu się z władzami radzieckimi (np. na Politechnice), exodusem ludności niemieckiej itd. Szukałem więc sposobów "wypowiedzenia" tego materiału we wrocławskiej "Odrze" i w tygodniku "Razem". To właśnie ta redakcja, za moją namową, zaprosiła do Warszawy Dymitra Baltermanca, który w drodze powrotnej z Niemiec, gdzie uczestniczył w wystawie wojennego fotoreportażu, zahaczył o mój dom. Miał przy sobie list wysłany przeze mnie do "Ogonioka"?