Szlaczki, kwiatki, bohomazy, niewybredne epitety - wiele ciekawych wynurzeń wyborców można było przeczytać lub obejrzeć na kartach do głosowania przy nazwiskach kandydatów. Uczestnicy wyborów pokazali w ten sposób, że są zmęczeni obietnicami, z których nic nie wynika. Dla innych narysowanie czegoś na karcie wyborczej było po prostu dobrą zabawą. W związku z wyborami pojawiły się też wnioski o ich unieważnienie, bo... urna była za mała. Na przykład w gminie Lędziny na Śląsku już po rozpoczęciu głosowania w jednym z obwodów pojawiły się spekulacje, że mała urna chyba wszystkiego co trzeba nie pomieści. Jak się okazało, protesty były słuszne i jeszcze przed końcem głosowania urna się zapełniła. A ponieważ Polacy bywają pomysłowi, karty z urny przesypano do niebieskich worków - coś w rodzaju tych, do których wrzucamy śmieci - i spokojnie dokończono wybory. "My tak zawsze w Lędzinach robili" - miała skomentować sytuację jedna z pań zasiadających w komisji. Także w kaliskim domu pomocy społecznej głosowanie nie obyło się bez niespodzianek. Pensjonariusze domu chcieli zagłosować na dyrektora placówki, który kandydował na radnego. Ich głosy okazały się jednak nieważne, bo na kilkudziesięciu kartach do głosowania ktoś postawił drugi "krzyżyk". Jeszcze ciekawiej było w powiecie międzyrzeckim (Lubuskie). Tam aż 500 głosów oddano na kandydata do sejmiku, który... zmarł przed wyborami. Jak widać, wyborcom trudno się rozstać z ulubionym kandydatem. W Gorzowie z kolei głosowano na kandydata, który zrezygnował ze startu. Była przewodnicząca Rady Gminy Lubicz na Lubelszczyźnie, choć aresztowana pod zarzutem korupcji, zdobyła mandat radnej. W jej okręgu wyborczym w Grębocinie otrzymała 264 głosy. Głosowało na nią ponad 33 procent wyborców. W Tuczępach w Świętokrzyskiem wybory trzeba było przedłużyć, bo tuż przed końcem głosowania członkowie komisji się pokłócili i zamknęli lokal na pół godziny. Nieoficjalnie wiadomo, że powodem awantury miał być m.in. pracujący w komisji zastępca wójta, który rzekomo przekazywał na zewnątrz informacje o tym, kto jeszcze nie głosował. Ich odbiorcy mieli następnie dowozić na głosowanie wskazane osoby. Jeden z mieszkańców Stęszewa koło Poznania wykorzystał wybory do zamanifestowania czegoś. Trudno jednak powiedzieć czego. Oburzenia? Ignorancji? Głupoty? 51-letni mężczyzna po odebraniu swoich kart do głosowania i podpisaniu się w spisie wyborców, położył na stoliku przyniesiony ze sobą talerzyk i spalił na nim wydane mu karty. W komisji wyborczej w Lisowicach (Dolnośląskie) kobieta pełniąca funkcję męża zaufania zabrała karty do głosowania i zamknęła się w toalecie, bo nie podobały się jej prace komisji. Podobnych przypadków w skali kraju było mnóstwo. Podsumowując warto jeszcze przypomnieć, że Wojciech Wierzejski zdobył w wyborach mniej głosów niż szef Krasnoludków i Gamoni. Kandydatka PiS, choć pokazała się wyborcom w bikini, nie weszła do rady. A obśmiany w internecie niedoszły prezydent Białegostoku chce być teraz polskim prezydentem. A to Polska właśnie!