Gdy w 2011 roku realizowano w Bristolu projekt artystyczny "See No Evil", wybrano jedną z najbrzydszych ulic - Nelson Street. Tam, wśród ponurych, przytłaczających budynków, osadzono barwną, miejską galerię. W betonowym labiryncie, na każdym skrawku wolnej przestrzeni, ożyły różne formy plastyczne. Bristol jest dziś kojarzony ze sztuką uliczną i uznawany za stolicę tego gatunku w Zjednoczonym Królestwie. Szablony i graffiti, stanowiące osobliwy make-up tego miasta, bywają również znakomitą burleską. Ulice ociekają groteską, barwną satyrą, niejednokrotnie uderzającą w ułomności monarchii. Z takiego poczucia humoru słynie między innymi Banksy, który właśnie w tym mieście się urodził. Gdy dwa lata temu pisałam o tym mieście ("See No Evil. Street art nadziewany sarkazmem"), pokazując wybrane zakamarki galerii na wolnym powietrzu, w jednym z komentarzy ktoś napisał: "Nasze swojskie miasto Łódź w pewnych miejscach wygląda bardzo podobnie". Pojedynek na murale Dzisiaj Łódź ma do zaoferowania miłośnikom wielkoformatowych malowideł o wiele ciekawszą galerię niż Bristol. Za tym całym artystycznym zamieszaniem stoi Fundacja Urban Forms. Miasto ma już 31 imponujących murali. To dużo i mało - jak na miasto poprzemysłowe, które wydaje się być niezwykle wdzięcznym plastycznie medium. Michał Bieżyński, dyrektor artystyczny Fundacji Urban Forms, pytany o moment, w którym jego zdaniem galeria osiągnie stan nasycenia, mówi, że - choć pozostało jeszcze sporo interesujących ścian i lokalizacji - to w ciągu ostatnich czterech lat udało się centrum już znacznie tą wielkoformatową sztuką nasycić. - Tak naprawdę, za każdym razem, przy kolejnym muralu sprowadza się to do jednego pytania: czy wolimy pustą, zazwyczaj szarą i "smutną" ścianę, czy ciekawy obraz na niej namalowany, niezależnie od tego, czy w pozostałych rejonach miasta jest ich 30 czy 130. Jest jednak jeden podstawowy warunek - obraz powinien przede wszystkim cechować się wysokim poziomem artystycznym - podkreśla w rozmowie z Interią. - Średnio dwa razy w tygodniu dostajemy oferty od różnych artystów - od Filipin po Meksyk. Jednak poziom plastyczny nie zawsze spełnia nasze warunki - dodaje. - Nie chodzi jednak o to, żeby "bić się" z innymi miastami o liczbę murali, prześcigać w zamalowanych metrach kwadratowych czy litrach zużytej farby. Kategoria "ilość" dla nas zupełnie nie istnieje. Liczy się jakość artystyczna i poziom plastyczny artystów, którzy tworzą uliczne obrazy w ramach projektu. Mając to na uwadze, już teraz śmiało wystawiam Łódź na pojedynek z każdym miastem świata - mówi. Operacja na żywym organizmie Murale, narażone na działanie warunków atmosferycznych, nie należą do gatunku długowiecznego. Można pomyśleć: szkoda, tyle pracy ktoś włożył w to, żeby powstał obraz. Tymczasem Bieżyński tłumaczy, że nie można żałować murali, które za kilkanaście lat znikną z miejskiej przestrzeni. - Taka jest natura tego rodzaju sztuki. Murale tworzą w tej chwili szlak artystyczny w przestrzeni miejskiej w Łodzi, ale w perspektywie długoterminowej, powiedzmy kilkudziesięcioletniej, część z nich pewnie zniknie. Jest to operacja na żywym organizmie, miasto przez cały czas żyje - podkreśla w rozmowie z Interią. - To nie jest budowanie katedry, która ma przetrwać kilkaset lat. Z drugiej jednak strony dobrym przykładem jest słynny mural z "łódką" (zdjęcie poniżej), który powstał przy ulicy Piotrkowskiej 153. Mural ma już ponad 13 lat, a ma się znakomicie. Część malowideł z okresu PRL-u również całkiem dobrze się zachowała. Nie znamy tak naprawdę "daty ważności" tych obrazów - dodaje. Obrazy matematyczne Współpraca z artystami wielkoformatowymi, którzy muszą przenieść mały projekt na pokaźnych rozmiarów ścianę, po której "poruszają się" dzięki podnośnikom lub rusztowaniom, wiąże się z pewnego rodzaju ryzykiem. Przynajmniej tak mogłoby się wydawać. Autor muralu nie może odejść na kilkanaście metrów od sztalug, by ocenić, czy kompozycja, dobór barw, proporcje na jego płótnie są odpowiednie. Tutaj muszą zadziałać matematyka i wyobraźnia. Czy kiedykolwiek organizatorzy byli rozczarowani efektem pracy, bo wyobrażali sobie zupełnie inny obraz? - Nigdy nie ingeruję w prace plastyczne artystów, których zapraszamy. W pełni szanujemy artystów, z którymi współpracujemy, znamy styl malarski poszczególnych twórców, pod kątem artystycznym im ufamy. Zależy nam przede wszystkim na przedstawianiu autorskiej sztuki, niczego nie narzucamy, ani również nie ograniczamy. To co "wypływa" bezpośrednio od samych twórców, jest chyba najciekawsze i artystycznie najcenniejsze - mówi Bieżyński. - Niemniej jednak, dwukrotnie zdarzyło się, iż podjąłem decyzję, że muszę... poprosić o "przemyślenie" pomysłu - dodaje. Wielkoformatowa mozaika Do udziału w projekcie zapraszani są znani artyści wielkoformatowi z całego świata. Niebawem swoją płaskorzeźbę osadzi w łódzkim pejzażu Vhils ("Wydrapane twarze"). Wśród twórców, których pracy - zdaniem organizatorów - brakuje w galerii, jest Włoch BLU. - Kluczem doboru wykonawców jest różnorodność. Chodzi o to, by udostępnić jak najszerszą paletę: od murali figuratywnych, przez abstrakcyjne, po szablony - mówi Michał Bieżyński. Każdy z zaproszonych do projektu artystów tworzy zupełnie inne obrazy. Aryz (zdjęcie powyżej) maluje w charakterystycznym dla siebie stylu, najpierw narzucając na ścianę plamy, a dopiero później ujarzmiając je w ciemne kontury. Farby miesza bezpośrednio na powierzchni ściany, a jego prace w większości przypadków nie mają tytułów. Zwykle tworzy bez szkicu. Jest uznawany za jednego z najwybitniejszych wielkoformatowych artystów na świecie. Roa w swoich pracach koncentruje się na czerni i bieli, sporadycznie dorzucając czerwień. To, że jego łódzka praca jest neutralna, wynika z miejsca, w jakim powstała. Zwykle artysta ten nie stroni od drastycznych obrazów, przedstawiających martwe zwierzęta. Charakterystyczne w jego muralach jest to, że kompozycja jest dostosowywana do powierzchni, mocno osadzona w kontekście miasta. - Obrazy mają budzić skrajne emocje - podkreśla Bieżyński, przywołując historię dwóch starszych pań, które w zupełnie odmienny sposób, równocześnie, zareagowały na obraz wykonany przez ROA. Chilijski artysta Inti posługuje się w swoich wielkoformatowych malowidłach motywem wędrowca - podróżnika wyposażonego w amulety i symbole kojarzone z Ameryką Południową. Praca na kamienicy przy ul. 28. Pułku Strzelców Kaniowskich powstała w 2012 roku i - co rzadko się zdarza - ma swój tytuł. To "Święty Wojownik". Inti ma w Łodzi dwie ściany. Mural "I believe in goats" ("Wierzę w kozy" - red.) - ze względu na niekorzystną pogodę - powstawał przez 11 dni. Na obrazie - poza wędrowcem - znajduje się pięć kóz. Cztery białe symbolizują szczęście, religię, pieniądze i naukę. Ciemna koza - ze sztyletem - prawdopodobnie odnosi się do konfliktów. Artysta jednak zostawia odbiorcy pole do interpretacji. Na każdej z kóz symbolizujących poszczególne dziedziny znajdują się symbole z nimi związane, a wszystko to układa się w barwny kobierzec, zdecydowanie odcinający się od otoczenia, które stanowią rzędy wysokich bloków. Polski artysta TONE z kolei bazuje na animacyjnym doświadczeniu. W swoich pracach zawsze wprowadza element ruchu, a postaci pojawiające się na obrazach są zmultiplikowane. Mural przy ul. Legionów 57, który przedstawia sylwetki wirujące w obrotowych, szklanych drzwiach, jest tego najlepszym przykładem: Artystom zwykle pozostawia się dowolność w doborze tematu. Wyjątkiem jest jeden z ostatnich murali, przedstawiający Artura Rubinsteina (więcej na ten temat). W przypadku tego obrazu temat został zadany. Malowidło jest jednocześnie wyjątkową, dedykowaną Łodzi ścianą i stanowi promocję postaci istotnej dla kultury miasta. Z kolei prace Proembriona są animacjami stworzonymi na bazie wygenerowanego wcześniej algorytmu. I choć czasem w jego kompozycjach pojawiają się motywy roślinne, to jednak króluje geometria. Malowidło na ścianie Galerii Łódzkiej ma 68 metrów długości i jest największym muralem w Galerii Urban Forms. Zanim artysta rozpoczął prace nad swoim obrazem, poprosił organizatorów o podanie wymiarów z dokładnością do 5 cm. W jego przypadku każda najmniejsza pomyłka może zaburzyć misterną, matematyczną konstrukcję. To nie te farby... Ujarzmianie miasta barwnymi obrazami nie zawsze idzie gładko. Gdy chilijski artysta Inti wysłał organizatorom rozpiskę z barwami, których chce użyć na muralu, organizatorzy zamówili je w jednym z pobliskich hipermarketów, zaznaczając, że zostaną wykorzystane do wykonania malowidła na ścianie kamienicy. Zamówienie było już gotowe, gdy ekspedientka, przyjmująca zlecenie, postanowiła się upewnić, że na pewno chodzi o farby do ... wnętrz. Farby do wnętrz, w wybranych przez Intiego odcieniach, trafiły więc prawdopodobnie - jak to zwykle bywa w tego typu przypadkach - do jednego z domów dziecka. Czasem również sprzęty płatają figle. W skład załogi Etam Crew, która wykonała słynnego zielonego słonia na Uniwersyteckiej, wchodzą Przemek i Mateusz. Zanim jednak słoń ożył na ścianie kamienicy, doszło do incydentu. W przeddzień rozpoczęcia prac dyrektor artystyczny UF wraz z jednym z wykonawców udali się na miejsce, żeby sprawdzić, czy wynajęty podnośnik na pewno działa. Maszyna zadziałała, ale tylko w jedną stronę, a mężczyźni o północy utknęli na niewielkiej platformie na wysokości czwartego piętra. Ile to kosztuje? Honoraria za wykonanie muralu są uzależnione od wielu czynników - m.in. od artysty, wielkości ściany, techniki czy podkładu. Wahają się od kilkunastu do kilkudziesięciu tysięcy złotych. Niektórzy artyści tworzą swoje obrazy na podkładzie z białej akrylowej farby, inni wolą oryginalne, chropowate faktury. Wynagrodzenie zależy również od tego, czy stosowane są rusztowania czy podnośniki. Bieżyński podkreśla jednak, że nikt nie oszczędza ani na farbach, ani na materiałach. Jeśli chodzi o dobór ścian, to często dokonuje się go wraz z artystą. Z powierzchnią do zapełnienia nie ma problemu. - Projekt zyskał w mieście taką popularność, że właściciele budynków sami proponują swoje ściany - podkreśla Bieżyński. Podstawowym warunkiem jest to, że ściana nie może mieć charakteru komercyjnego - nie mogą się więc na niej pojawiać żadne reklamy, billboardy. Urban Forms Założeniem projektu Urban Forms jest nieustanne wpływanie na estetykę miasta. Festiwal jest organizowany po raz czwarty, a miejska galeria składa się obecnie z 31 murali. Zwykle najwięcej działań artystycznych jest realizowanych od kwietnia do listopada. Ponieważ murale porozrzucane są po całym mieście, a dotarcie do nich wiąże się z pokonaniem dużych odległości, Fundacja Urban Forms wraz z Galerią Łódzką organizują bezpłatne wycieczki autobusowe szlakiem murali. - - - W poprzemysłowym pejzażu Łodzi nie znajdziemy ani Luwru, ani Galerii Uffizi. Turystów nie przyciągnie też wieża Eiffla czy Wawel. Włókiennicza Łódź utkała jednak idealną kanwę pod wielkoformatowe obrazy. I wszystko jest na swoim miejscu. Babcia z wiersza Tuwima siedzi ukontentowana na jednej z kamienic po przygodzie z aeroplanem, a wirtuoz Rubinstein gra swój miejski koncert na uszach.