Kościelnik pytany, czy czuje się winny wypadku, odparł: "Trudno ocenić". - Na pewno nie czuję tej winy, która jest mi zarzucana, ponieważ też częściowo została skierowana na innego uczestnika ruchu. Czy na właściwego? Tak akurat sąd stwierdził, natomiast w mojej ocenie nie do końca - mówił w rozmowie z dziennikarzami. W jego sprawie sąd odwoławczy w poniedziałek utrzymał częściowo wyrok pierwszej instancji. - W tym prawomocnym już wyroku sąd orzekł, że jest pan winny, czy spełni pan sugestie prokuratury i przeprosi premier Szydło? - zapytał jeden z dziennikarzy. - To trudne pytanie, ale odpowiedź będzie prosta: nie widzę takiej potrzeby - odparł. - Satysfakcji po dzisiejszej publikacji jest brak całkowity. Czy coś będzie się dalej toczyć, to kwestia rozważań - komentował wyrok. Kościelnik z zadowoleniem przyjął jednak decyzję sądu o tym, że kosztami postępowania zostanie obciążony Skarb Państwa. - Do tej pory nie poznaliśmy (wysokości) całej tej kwoty. Koszty mogą obyć ogromne. Powątpiewam, czy byłbym w stanie spłacić to do końca życia - powiedział. Jak wyglądał wypadek z udziałem limuzyny Szydło? W poniedziałek sąd odwoławczy utrzymał częściowo wyrok pierwszej instancji, ale uznał, że wypadek z udziałem rządowej limuzyny byłej premier przebiegał inaczej. - Oskarżony zrezygnował z pierwotnie powziętego zamiaru skrętu w lewo - powiedział Sławomir Noga sędzia Sądu Okręgowego w Krakowie. Sąd odwoławczy orzekł, że kierowca seicento, widząc zbliżający się samochód z niebieskim kogutem zjechał na prawo i się zatrzymał. Gdy przepuścił auto, stał na prawym krawężniku i stamtąd zaczął ponownie skręcać w lewo. - Jednocześnie włączał się do ruchu - wyjaśnił sędzia Noga. W takiej sytuacji należało zachować szczególną ostrożność. - Każdy uczestnik ruchu, gdyby usłyszał z tyłu głowy sygnały dźwiękowe, to zastanowiłby się kilka razy, czy na pewno ruszyć - powiedział dziennikarzom Kościelnik. Ale sygnałów dźwiękowych nie było - podkreślał wielokrotnie podczas uzasadnienia wyroku sąd. - Jeśli kolumna rządowa nie używała sygnałów dźwiękowych, to nie miała pierwszeństwa przejazdu - powiedział sędzia. Sąd uznał, że gdyby syrena była włączona, do wypadku mogło w ogóle nie dojść. Dlatego uznano, że do zdarzenia przyczynił się funkcjonariusz BOR-u, kierowca ostatniego pojazdu z kolumny. "Stopień winy tego funkcjonariusza umniejsza winę mojego klienta" - To, co wysłuchałem, jest w dalszym ciągu przyjęciem przez sąd jednej z wersji - powiedział prok. Rafał Babiński z Prokuratury Okręgowej w Krakowie. - Stopień winy tego funkcjonariusza umniejsza winę mojego klienta - ocenił obrońca Kościelnika, Władysław Pociej. Obrona domaga się od prokuratury podjęcia działań w tej sprawie, a także ustalenia, czy ci funkcjonariusze BOR-u, którzy twierdzili, że włączyli syrenę, nie składali fałszywych zeznań. - W stosownym postępowaniu karnym - dodał Pociej. Prokurator czeka na pisemne uzasadnienie wyroku. - Nie znalazłem w tych tezach ustnych takich argumentów, które pozwoliłby mi w tym momencie powiedzieć, że takie postępowanie należy podjąć - prok. Babiński. Dzisiejszy wyrok jest prawomocny. Wypadek w Oświęcimiu z udziałem Beaty Szydło Do wypadku doszło 10 lutego 2017 r. w Oświęcimiu. Poszkodowana została wówczas premier Beata Szydło oraz funkcjonariusz BOR. Prokuratura oskarżyła kierowcę fiata o nieumyślne spowodowanie wypadku. W połowie marca 2018 r. krakowska prokuratura okręgowa wystąpiła do sądu w Oświęcimiu z wnioskiem o warunkowe umorzenie postępowania. Śledczy chcieli wyznaczenia Sebastianowi K. okresu próby wynoszącego jeden rok. Mężczyzna miałby też zapłacić 1,5 tys. nawiązki. Na umorzenie nie zgodził się Sebastian K. wraz z obrońcą Władysławem Pociejem. W lipcu 2018 r. sąd w Oświęcimiu zadecydował, że sprawa trafi na rozprawę główną. W lutym zeszłego roku Sebastian Kościelnik wstąpił do PO.