Posłowie PO zapowiedzieli w piątek złożenie zawiadomienia do prokuratury ws. niedopełnienia obowiązków służbowych przez prokuratorów, którzy umorzyli śledztwo dotyczące wypadku samochodowego b. szefa MON Antoniego Macierewicza. "Jest dla nas rzeczą oczywistą, że ta sprawa nie powinna być umorzona. Nie może być zgody, aby prokuratura zamiatała takie sprawy pod dywan" - oświadczył poseł PO Marcin Kierwiński. Chodzi o śledztwo, które Prokuratura Okręgowa w Warszawie prowadziła ws. wypadku samochodowego z udziałem Antoniego Macierewicza z 2017 r., w którym ucierpiały trzy osoby. W piątek portal Onet.pl doniósł, że kierowca b. szefa MON w momencie, w którym doszło do wypadku nie miał odpowiednich pozwoleń do prowadzenia ministerialnej limuzyny. Według portalu prokuratura mimo to umorzyła śledztwo uzasadniając swoją decyzję tym, że kierowca ministra "jeżdżąc służbowym BMW z Macierewiczem, nie włączał 'kogutów', a zatem co prawda poruszał się pojazdem uprzywilejowanym, ale tak jakby to nie był pojazd uprzywilejowany". Komentarz Kownackiego W piątek dziennikarze w Sejmie nalegali na skomentowanie tej sytuacji przez Bartosza Kownackiego, który pełnił funkcję wiceszefa MON w czasie, gdy ministrem obrony był Macierewicz. Na uwagę, że każda osoba wyznaczona przez Żandarmerię Wojskową do zabezpieczenie przejazdu urzędującemu ministrowi "musi mieć odpowiednie dokumenty", Kownacki stwierdził, że "nie musi ich mieć przy sobie". Poseł zaznaczył, że nie zna tej sprawy i jako prawnik musiałby najpierw dokładnie sprawdzić okoliczności, a dopiero potem komentować. Dopytywany jak to możliwe, że szef MON nie wiedział, że jeździ z kierowcą bez uprawnień, Kownacki odparł, iż jako wiceszef MON jeździł "ze wspaniałymi kierowcami" i nigdy nie pytał ich "czy mają odpowiednie uprawnienia i dokumenty". "Bo to nie jest zadanie ministra czy wiceministra, sprawdzanie przy wchodzeniu do samochodu prawa jazdy czy innych uprawnień takiej osoby. Więc trudno z tego tytułu jakikolwiek zarzut formułować samemu ministrowi Antoniemu Macierewiczowi, bo to jest po prostu niesprawiedliwe" - powiedział Kownacki. "Rodzi się zaufanie" Podkreślił, że nie zna takiego ministra, prezydenta czy premiera, który by tak postępował. Podkreślił też, że między osobami ochraniającymi i ochranianymi nawiązują się bliskie relacje i zaufanie, ze względu chociażby na czas, jaki ze sobą spędzają. "Rodzi się zaufanie po iluś tysiącach przejechanych kilometrów i przeprowadzonych rozmów. Po prostu powstaje taka relacja, która powoduje, że później bardziej komfortowo się czuje, kiedy jesteś ochraniany, przewożony przez taką osobę; zna się jej nawyki, zna się to jak prowadzi (samochód - PAP). To też ma znaczenie. Nie każdy kierowca każdej osobie, która jest przewożona, z różnych względów odpowiada, bo ktoś jeździ za szybko, ktoś jeździ niebezpiecznie itp." - mówił były wiceszef resortu obrony. Na uwagę, że w takim razie służby odpowiedzialne za ochronę powinny weryfikować uprawnienia oddelegowanych osób, polityk powtórzył, że nie czuje się kompetentny, aby to komentować. Zwrócił uwagę, że gdy ktoś wsiada do taksówki, to też nie pyta taksówkarza o prawo jazdy. Dziennikarze zwrócili także uwagę, że kierowca przewożący wtedy Macierewicza nie czekał na prokuratora, tylko odjechał. W ocenie Kownackiego takie są procedury podczas przewożenia ochranianych osób. Przyznał, że wygląda to inaczej w przypadku "osoby zwykłej, osoby fizycznej", która po wypadku musi pozostać na miejscu zdarzenia. "W przypadku osoby ochranianej te procedury są inne. Jeżeli sięgniemy do odpowiednich instrukcji, to możemy przepis po przepisie to omawiać" - stwierdził Kownacki.