Remigiusz Półtorak, Interia: Od momentu podania sondaży exit poll wynik Andrzeja Dudy nieznacznie wzrósł. To już bezpieczna przewaga nad Rafałem Trzaskowskim przed II turą? Prof. Bartłomiej Biskup: - Nie. Nie wiem, czy w ogóle można mówić o czymś takim, jak bezpieczna przewaga. Wyniki prawdopodobnie jeszcze się spłaszczą, choć rzeczywiście będą dla Andrzeja Dudy lepsze niż w niedzielę wieczorem. Dla niego to dobra informacja, co nie zmienia faktu, że będzie musiał włożyć trochę pracy, aby pozyskać dodatkowe głosy. Jeśli te wyniki się potwierdzą, będzie to również znaczyło, że nieznacznie przekroczył osiągniecie PiS-u z ubiegłorocznych wyborów parlamentarnych (43,59 proc. - red.). O to też mu chodziło. Najważniejsze pytanie dotyczy dzisiaj tego, jak się wydaje, który elektorat okaże się kluczowy w II turze. Będą to wyborcy Hołowni, Bosaka czy może ci, którzy we ogóle nie poszli na wybory? - Pierwsze pytanie - czy wyborcy Hołowni i Bosaka w ogóle pójdą głosować. Ostatnie badania wskazywały, że elektorat kandydata Konfederacji niekoniecznie będzie tym zainteresowany. Wyborcy Hołowni w znacznie większym stopniu i pewnie w większości poprą Trzaskowskiego, choć trzeba pamiętać, że on ma dużo do odrobienia. Nie zapominajmy też, że zwykle w II turze jest trochę elektoratu dodatkowego, który wcześniej nie bierze udziału w wyborach. Pytanie - co to będą za ludzie? Przypuszczam, że raczej tacy, którzy będą głosować negatywnie. W I turze nie mieli "swojego" kandydata, a teraz zagłosują przeciw. Na zasadzie - byle nie jeden albo drugi kandydat. Czyli frekwencja może być duża, skoro już teraz była wysoka - wyraźnie ponad 60 proc. - Z tą frekwencją aż tak bym nie przesadzał. Generalnie ona wzrasta w ostatnich latach. Przed pięcioma laty na II turę przybyło ponad 6 proc. osób więcej niż w pierwszym głosowaniu. Były to w sumie dwa miliony osób... - Tu musimy zwrócić uwagę na jedną istotną rzecz - część osób dotychczas głosujących najpewniej nie pójdzie na wybory, więc skąd wziąć tę dużą dodatkową frekwencję? Można przewidywać, że będziemy mieli do czynienia z takim zjawiskiem, że z jednej strony ubędzie wyborców Bosaka i w jakimś stopniu Hołowni, z drugiej - pojawią się zupełnie nowi. Wracając do elektoratu negatywnego, u którego z kandydatów jest on dzisiaj większy? - Jeśli popatrzymy na badania zaufania do polityków, to u Trzaskowskiego. Ale nie wyciągałbym za daleko idących wniosków. Dlatego, że sytuacja w kampanii jest zupełnie inna. Badania, o których mówię, nie muszą przełożyć się na głosowanie w II turze. Wydawało się, że lewica nie może uzyskać mniejszego poparcia niż Magdalena Ogórek w 2015 r. (2,38 proc.), ale Robertowi Biedroniowi najwyraźniej się to uda. - Złożyło się na to kilka spraw. Po pierwsze, czynniki strategiczne prowadzenia kampanii i wystawienia kandydata przez Lewicę. Biedroń stał się w pewnym momencie niewiarygodny dla części swoich wyborców - chodzi zarówno o kwestie związane z tym, że jest europosłem, jak i z faktycznym rozpadem jego partii. Po drugie, wydaje się, że miał za małe wsparcie ze strony koalicjantów. Nie wiadomo, kto go popierał, nie widziałem za bardzo Adriana Zandberga, który jest lubianą postacią przez część środowisk lewicowych. Siła dobrego wyniku Lewicy w wyborach parlamentarnych polegała właśnie na tym, że było trzech tenorów, którzy się nawzajem wspierali. Teraz tego w ogóle nie było i cała koncepcja osłabła. Poza tym, Biedroń słabo wypada w badaniach dotyczących cech przywódczych. Ciekawe zjawisko można było też zobaczyć na koniec kampanii. Wcześniej trochę elektoratu Biedronia zabrał Trzaskowski, w końcówce Hołownia, a część nawet Kosiniak-Kamysz. A propos lidera ludowców... Ważne wydaje się pytanie, czy jemu z kolei wszystko zabrał już Duda, czy w tej grupie prezydent może jeszcze coś ugrać? - Wynik Kosiniaka jest rzeczywiście zaskakujący. Tym bardziej, że uznawałem jego kampanię za jedną z dwóch najbardziej spójnych, najlepiej przygotowanych strategicznie i z najmniejszą liczbą błędów. Która była drugą najlepszą? - Krzysztofa Bosaka. Jego wymieniłbym nawet na pierwszym miejscu. Natomiast wracając do Kosiniaka-Kamysza, duża część jego wyborców odpłynęła po wejściu do gry Trzaskowskiego. Nie sądzę, aby tak znaczne przepływy były w kierunku Dudy, ale nie wiem też, czy jest jeszcze coś do wzięcia dla prezydenta z elektoratu szefa PSL. Raczej nie. Zwróciłbym uwagę na inną rzecz. Mamy duży odpływ frekwencyjny osób powyżej 60. roku życia. To około 10 proc. w porównaniu z wyborami parlamentarnymi. Jest to związane prawdopodobnie z koronawirusem, a to była grupa, która zawsze chodziła na wybory bardzo aktywnie. Mogło to osłabić wynik Kosiniaka oraz wpłynąć w jakimś stopniu na poparcie dla Dudy. A w II turze będzie to dla niego bardzo ważne.