Zespół, który będzie badał materiał wysokoenergetyczny z wraku Tu-154M, ma pracować pełną parą. Próbki przylecą dziś do Warszawy na pokładzie wojskowej casy. Z lotniska zostaną przewiezione w specjalnym, policyjnym konwoju do Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego. Tam powstanie opinia, która odpowie na bardzo ważne dla śledztwa pytanie, czy znalezione na wraku tupolewa substancje to trotyl i nitrogliceryna. No i jeśli tak, to czy na wraku znaleziono ślady materiałów przed czy po wybuchu. Medialne zamieszanie wokół doniesienia o materiałach wybuchowych Polscy prokuratorzy mieli wątpliwości co do rosyjskiej ekspertyzy pirotechnicznej. Nasi biegli odmówili podpisania ostatecznej opinii o przyczynach zgonu ofiar katastrofy bez dokładnego przebadania wraku. Dlatego do Smoleńska - wraz z prokuratorami - pojechali biegli pirotechnicy z Centralnego Laboratorium Kryminalistycznego oraz Centralnego Biura Śledczego. Pod koniec października "Rzeczpospolita" opublikowała sensacyjny artykuł, z którego wynikało, że urządzenia wykazały, iż na 30 fotelach lotniczych są ślady trotylu oraz nitrogliceryny. Substancje miały zostać znalezione również na śródpłaciu samolotu, w miejscu łączenia kadłuba ze skrzydłem. Jeszcze tego samego dnia informacje te częściowo zdementowała Wojskowa Prokuratura Okręgowa w Warszawie. Płk Ireneusz Szeląg poinformował na konferencji prasowej, że urządzenia wykorzystane w Smoleńsku wykazały obecność cząstek wysokoenergetycznych, które mogą wchodzić w skład materiałów wybuchowych, ale nie muszą. Później ze swojego artykułu wycofała się także "Rzeczpospolita", która opublikowała oświadczenie, że pomyliła się, pisząc o trotylu i nitroglicerynie. To mogły być te składniki, ale nie musiały - oznajmiła, zaznaczając jednak, że "nie można wykluczyć materiałów wybuchowych".