Senat, najwyższa władza uniwersytetu - rektorzy, dziekani wydziałów, przedstawiciele naukowców i studentów - podjął w środę "Uchwałę w sprawie zagrożeń dla demokratycznego państwa prawnego". To głos trzech tysięcy naukowców, którzy kształcą 65-tysięczną rzeszę studentów. Warszawscy akademicy piętnują "nasilające się w życiu społecznym i politycznym przejawy instrumentalnego traktowania prawa", "zawłaszczanie instytucji publicznych przez rządzące partie polityczne", "ograniczanie niezależności mediów". Niepokój władz UW budzą: "obniżający się poziom legislacji", "podważanie autorytetu sądów", "ataki na niezależność Trybunału Konstytucyjnego", "likwidacja służby cywilnej", "nadużywanie instytucji tymczasowego aresztowania". Ostrzegają przed niebezpieczeństwem posługiwania się "regulacjami represyjnymi w celu sterowania życiem społecznym". Pierwsza głos "w sprawie zagrożeń demokratycznego państwa" zabrała w poniedziałek Rada Wydziału Prawa na UW. Chcą ją poprzeć wydziały prawa z Wrocławia i Szczecina. Senat UW przyjął w środę uchwałę prawników bez zmian. Czy to jest bunt "wykształciuchów"? - zastanawia się dziennik. Protest naukowców zbiegł się w czasie z konwencją PiS, na której wicepremier Ludwik Dorn mówił: "Kto nie jest przeciwko nam, ten jest z nami, a nawet ci, co są przeciw nam, są z nami, tylko tego nie wiedzą". - Jest Pan przeciw, ale tak naprawdę za? - pyta dziennikarz "Gazety" dziekana prawa prof. Tadeusza Tomaszewskiego. Tomaszewski śmieje się i dodaje z powagą: Nie występujemy przeciwko konkretnym osobom czy przeciwko rządowi, tylko przeciw antydemokratycznej polityce.