Kiedy w grudniu 2019 roku Szymon Hołownia ogłosił, że startuje w wyborach prezydenckich, wielu potraktowało to jak anegdotę, a najwięksi optymiści dawali mu wtedy nie więcej niż dwuprocentowe poparcie. "Nie ma politycznego doświadczenia, nie ma umocowania partyjnego, nie ma szans" - ocenił wtedy decyzję Hołowni znany publicysta. Pierwszym zaskoczeniem było zebranie na kampanię 7,5 miliona złotych w zbiórce obywatelskiej. Drugim - wzrost poparcia w kwietniu i maju do kilkunastu procent, a trzecim - utrzymanie trzeciej pozycji do końca. 28 czerwca na znanego dziennikarza zagłosowało ponad 2,5 miliona osób - tyle ile w ubiegłorocznych wyborach parlamentarnych na PSL i Konfederację razem. Czwartym zaskoczeniem ma być przekształcenie sieci 15 tysięcy wolontariuszy w niezależny ruch obywatelski, który ma doprowadzić formację do wyborów parlamentarnych. - Dotrwamy, o ile się nie zblazujemy. Na razie jesteśmy szczerzy i pełni entuzjazmu, oby jak najdłużej - przekonywał Interię bliski współpracownik Hołowni. Jednak Szymon Hołownia i jego sztab liczyli wczoraj na więcej. Mimo że nie było przykrej niespodzianki, nie wszyscy w sztabie wyborczym mieli wieczorem uśmiechnięte twarze. - Liczyliśmy na powtórzenie przypadku Kukiza albo na zdobycie przynajmniej 20 proc. - usłyszała Interia. Sam kandydat w przemówieniu podsumowującym wyniki exit poll zapowiedział, że do rana 13 procentowe poparcie urośnie do 18 procent. Tak się jednak nie stało. Zdaniem rozmówców Interii Hołownia miał na to szansę jeszcze w na początku maja, zanim do rywalizacji nie włączył się Rafał Trzaskowski. Jak to określono - "kandydat o bardzo podobnym profilu". Pierwsze sondaże po włączeniu Trzaskowskiego wciąż dawały Hołowni drugie miejsce. Potem, wskazywano, pojawił się niemal identyczny program - Skopiowali go od nas - to opinia, którą powtarzano wieczorem w sztabie wyborczym niezależnego kandydata. - Borys Budka dopiął swego. Koalicja jest w drugiej turze - mówili z przekąsem członkowie sztabu. Ta sytuacja i utrzymanie "miejsca medalowego" może dać Hołowni na dłuższą metę przewagę. Bez względu na wynik II tury wyborów jego ruch pozostanie poza dialektycznymi dyskusjami PiS i KO. I to właśnie u niego będzie szukać zrozumienia część rozczarowanego elektoratu innych partii, a także młodzi wyborcy, o których zapomniały największe formacje. Paradoksalnie to właśnie Hołownia i jego powstający ruch mogą najbardziej skorzystać na "wojnie na górze", która rozgorzeje po 12 lipca. W niedzielę, w spolaryzowanej Polsce, głosującym trudno było wybierać kogoś spoza największych adwersarzy. W wyborach parlamentarnych siły mogą być bardziej wyrównane. ew