Przedstawiciele Zjednoczonej Lewicy nie znajdą się w następnej kadencji Sejmu. To oznacza, że po raz pierwszy w parlamencie nie będzie żadnej formacji lewicowej. Bez "lewicowego szyldu" Zdaniem dr. hab. Ryszarda Bugaja - ekonomisty, b. przewodniczącego Unii Pracy i doradcy społecznego prezydenta Lecha Kaczyńskiego, a obecnie m.in. członka Narodowej Rady Rozwoju powołanej przez prezydenta Andrzeja Dudę - przyszły parlament nie będzie "parlamentem bez lewicy", tylko "parlamentem bez lewicowego szyldu". Lewicowe wartości w sferze polityki społecznej i gospodarczej ma w nim szanse reprezentować PiS - dodaje. Nie sposób - w ocenie Bugaja - identyfikować z lewicowymi wartościami Zjednoczonej Lewicy. Jak podkreślił, wchodzący w skład ZL - SLD ma na swoim koncie "najostrzejsze kroki liberalne w sferze społeczno-gospodarczej" i "najbardziej sprzyjające nierówności" w historii ostatnich dekad, m.in. wprowadzenie podatku liniowego dla przedsiębiorców, który umożliwia najbogatszym płacenie bardzo niskiego podatku, wprowadzenie prawa umożliwiającego eksmisje lokatorów "na bruk" oraz reformę emerytalną, który oddalił nasz system ubezpieczeń społecznych od modelu solidarystycznego. Zdaniem b. szefa Unii Pracy "nominalna lewica" nie była też wiarygodna w sprawach obyczajowych czy tych związanych choćby ze stosunkami państwo-Kościół, ponieważ w istocie współodpowiada ona za wprowadzenie umowy konkordatowej, stanowiącej "trwały fundament obecności Kościoła w Polsce". "Aleksandra Kwaśniewskiego, obok Bronisława Geremka, można - według mnie - uznać za ojca konkordatu" - ocenił. Bugaj przekonywał, że nie ma przesłanek, które wskazywałyby na to, że ugrupowania lewicowe się zmieniły lub że Zjednoczona Lewica różni się zasadniczo od stanowiącego jego najsilniejsze ogniwo SLD. "Oczywiście oni zawsze przed wyborami podnosili hasła socjalne, ale ja nie mam żadnego powodu, żeby uznać to za choćby minimalnie wiarygodne. Tym bardziej, że stoi za tym także Janusz Palikot, którego poglądy trzeba śledzić z dnia na dzień, bo jak coś mówi w poniedziałek, to nie znaczy, że to jest aktualne we wtorek" - mówił. W opinii ekonomisty "pewne nadzieje dotyczące przesunięcia polskiej polityki w kierunku socjalno-etatystycznym" można natomiast wiązać z rządami Prawa i Sprawiedliwości. "To jest socjalny wariant prawicy. Postulaty, które oni formułują, jeśli dotrzymają mniej więcej słowa, przyniosłyby zmiany w podziale bogactwa na rzecz ludzi w słabszej sytuacji materialnej" - ocenił Bugaj. Problemem z programem PiS jest natomiast - jego zdaniem - fakt, iż politycy tego ugrupowania "boją się powiedzieć, że po drugiej stronie musi nastąpić wzrost obciążeń grup uprzywilejowanych, bardziej zamożnych". "Jeżeli koniunktura gospodarcza będzie sprzyjająca - co mało prawdopodobne - to oni swój program mogą spróbować zrealizować nie doprowadzając do żadnych negatywnych konsekwencji, ale jeśli uwarunkowania zewnętrzne będą takie, że stopa wzrostu gospodarczego znajdzie się na poziomie 2-2,5 procent, to albo będą musieli zrezygnować z szeregu elementów swojego programu, albo musieliby doprowadzić do ostrej nierównowagi w sferze finansów publicznych" - powiedział. Wspólny front Polski europejskiej Innego niż Bugaj zdania jest senator Platformy Obywatelskiej mijającej kadencji Józef Pinior, dawniej związany m.in. z Polską Partią Socjalistyczną, Unią Pracy oraz Socjaldemokracją Polską. Pinior uznaje, że - pod właściwym przywództwem - to PO ma szansę stać się przyczółkiem lewicowych wartości w polskim parlamencie. Według Piniora, polska lewica będzie musiała się odrodzić jako część szerszego frontu sprzeciwu wobec "orbanizacji" Polski przez rząd PiS. "W Polsce jest potrzebny wspólny front Polski europejskiej, Polski, która będzie broniła praw człowieka i wolności obywatelskich. Lewica ma w nim do odegrania ważną, być może centralną rolę" - mówił. PiS nie okaże się - według niego - wiarygodnym rzecznikiem "kwestii socjalnej". Chociaż - jak przyznał - "przejął" on problematykę socjalną w kampanii wyborczej, to "już wkrótce, za kilka miesięcy, ludzie zrozumieją, że oni nie zrealizowali tych obietnic, że nie są w stanie ich zrealizować i kwestia socjalna stanie się także ważnym punktem w organizowaniu się lewicy". Pinior zaznaczył, że jest o przyszłość lewicy spokojny. "To nie jest tak, że lewica w Polsce nie ma elektoratu. Jeżeli policzyć te głosy, które zdobyła Zjednoczona Lewica, Partia Razem czy politycy innych partii, którzy - tak jak ja - akcentowali lewicowe wartości, to widać, że jest to realna siła w polskim społeczeństwie. Moim zdaniem w tej chwili powinno się pojawić kolektywne przywództwo, które będzie w stanie stworzyć w ciągu najbliższych dwóch lat organizację polityczną. Na pewno widzę w tym przywództwie miejsce dla Barbary Nowackiej, która moim zdaniem poprowadziła bardzo dobrą kampanię. Ona będzie jedną z liderek" - mówił. Według senatora możliwe jest, że w rolę parlamentarnej lewicy wejdzie PO. "Moim projektem dla PO był model amerykańskiej Partii Demokratycznej. Teraz PO będzie musiała odpowiedzieć na pytanie, czy jest w stanie w najbliższych miesiącach stać się główną siłą opozycyjną w stosunku do rządu Prawa i Sprawiedliwości i skutecznie sprzeciwiać się wprowadzaniu w Polsce systemu węgierskiego" - ocenił. Zdaniem Piniora decydujące dla odpowiedzi na to pytanie będzie to, czy nowe przywództwo PO "oprze się o wartości liberalno-lewicowe", czy też "dążyć będzie do restaurowania w jakimś zakresie idei koalicji PO-PiS". Z kolei posłanka niezrzeszona mijającej kadencji Sejmu - w przeszłości związana m.in. z Ruchem Palikota i Zielonymi - Anna Grodzka uważa, że wartości lewicowe nie będą w przyszłym parlamencie reprezentowane. Lewica ma natomiast - jej zdaniem - szansę odrodzić się poza parlamentem i "bardzo mocno" wrócić do Sejmu za 4 lata. Jak dodała, może się to wiązać z przetasowaniami pomiędzy poszczególnymi ugrupowaniami, jednak "kluczową rolę w tym procesie odegra Partia Razem". Jak podkreśliła Grodzka, w związku z tym, że w Polsce doszło do pomieszania pojęć dotyczących idei politycznych, nie sposób mówić o przyszłości lewicy po wyborach bez zdefiniowania, o co nam chodzi. "W Polsce ten, kto głosi poglądy liberalne, bardzo często uważany jest za lewicę, a ktoś, kto głosi poglądy charakteryzujące się społeczną wrażliwością, jest bardzo często stygmatyzowany jako populista. Dla mnie lewica to po pierwsze demokracja, po drugie takie rządy obywateli, które uwzględniają interesy obywateli, w tym interesy socjalne i - po trzecie - liberalizm w sferze praw jednostki" - powiedziała PAP. "Taka lewica nie będzie w tej kadencji nieobecna - po prostu zamiast przemawiać z trybuny sejmowej, będzie przemawiać spod gmachu parlamentu. Ale jednocześnie będzie coraz bardziej obecna w życiu społecznym" - oceniła posłanka. Brak lewicy w parlamencie spowoduje - zdaniem Grodzkiej - że polityka uprawiana w polskim parlamencie oddali się od oczekiwań znacznych grup społecznych. "PiS dalej będzie prowadził swoją grę pod tytułem: ile to rozdamy, ile to dobrego uczynimy w sferze socjalnej społeczeństwu, ale ta polityka napotka na opór rzeczywistości. Z drugiej strony z rozpadającej się PO wyłoni się zapewne ugrupowanie, które będzie usiłowało zagospodarować elektorat liberalny światopoglądowo, ale to nie będzie polityka lewicowa, bo nie łączy tych dwóch niezbywalnych jej elementów jej programu" - mówiła. Jak przyznała, istnieje zagrożenie, że rządy PiS spowodują polaryzację sceny politycznej, która - podobnie jak w latach 2005-2007 - wiązać się będzie z osłabieniem lewicy. "Myślę jednak, że PO już pokazała przez ostatnie 8 lat, że król jest nagi, a PiS swoją nagość objawi w momencie, kiedy przyjdzie do realnego rządzenia. To stanowi szansę dla lewicy" - powiedziała.