W Warszawie do roli patronki, odzyskującej na nowo stolicę mieszkańców, najlepiej pasuje artystka Joanna Rajkowska, której sztuczna palma ustawiona na warszawskim rondzie de Gaulle'a wywołała pierwsze poważne dyskusje o roli przestrzeni publicznej. "Dotleniacz" zaaranżowany przez artystkę przy placu Grzybowskim, na terenie dawnego getta, wyciągnął z domów lokatorów bloków osiedla Za Żelazną Bramą, zachęcając ich do wspólnego piknikowania oraz zainicjował debatę o rewitalizacji naznaczonego wojną kawałka Śródmieścia. Pionierką rewolucji była też Bogna Świątkowska, szefowa Fundacji Bęc Zmiana, wprowadzając na zaniedbany bulwar nad Wisłą rzeźby różowych jeleni i ławki-pętelki, które ściągnęły nad rzekę tłumy spacerowiczów. To był początek opiewanej dziś mody na spędzanie czasu nad Wisłą - w ciągu kilku lat zaniedbane nadbrzeże zaczęło tętnić życiem. Podobne zasługi - tyle że na Bródnie, na którym mieszka - ma Paweł Althamer, przekształcający osiedle w dzieło sztuki. Zieleniec wśród bloków zmienił się w Park Rzeźby, do którego eksponaty projektują artyści o międzynarodowej renomie, m.in. Monika Sosnowska i Olafur Eliasson. Miejskie przebudzenie Początków zjawiska określanego niekiedy mianem "miejskiego przebudzenia" albo "ruchem nowych mieszczan" należy zatem szukać piętnaście lat wstecz. Jej główni uczestnicy to mieszkańcy świadomie wybierający lokum w centrum, zamiast na strzeżonym osiedlu na peryferiach; rower lub tramwaj zamiast grzęznącego w korkach samochodu; zainteresowani historią miasta i najbliższej okolicy. Zwykle w wieku 20-40 lat, z wyższym wykształceniem, choć nie jest to reguła. Często ludzie wolnych zawodów, albo związanych ze środowiskiem naukowym - socjologów, architektów. Podróżujący bez kompleksów, a przy okazji podglądający w świecie dobre rozwiązania w interesujących ich dziedzinach. Część z nich zaangażowała się w działania, wchodząc kilka lat temu w lokalną politykę jako założyciele ruchów miejskich - wśród postulatów zawiązanej półtora roku temu ogólnopolskiej koalicji tych podmiotów są m.in. rozwój ścieżek rowerowych i transportu publicznego, inwestycje w zieleń miejską, dostęp do edukacji, walka z chaosem urbanistycznym, kakofonią reklam i wymieraniem głównych ulic, wsparcie dla lokalnych przedsiębiorców, twórców i społeczników. Część działa w organizacjach pozarządowych, lecz są i tacy, którzy nie formalizują swojej aktywności w jakiejkolwiek formie. Kwitnie choćby spontaniczna partyzantka ogrodnicza. Komanda ochotników wyekwipowanych w sadzonki (często wyhodowane na rodzinnych działkach i w przydomowych ogródkach), szpadle, grabie i motyki przeobrażają zaniedbane skwery i rabaty. Natalia Bet, animatorka kulturalna, która wspólnie z grupą znajomych założyła pierwszy w Polsce społeczny, miejski ogród warzywny na warszawskiej Pradze. Jako lokalizację wybrali ogród utworzony w XIX wieku, przez założyciela Nowej Pragi, Ksawerego Konopackiego, przez wiele lat niedostępny dla miejscowych. Jak mówi, przyświecała im filozofia, że są tylko małą częścią miasta w którym żyjemy, więc warto zrobić dla niej coś dobrego, a nie sprowadzać życia w mieście do zajmowania się wyłącznie własnymi sprawami. Pomysł na grządki sprawdził się rewelacyjnie. Z czasem w uprawę warzyw zaangażowali się sąsiedzi, którzy wcześniej nawet nie znali inicjatorów akcji. Dla dobra okolicy Chęć do angażowania się na rzecz najbliższego otoczenia potwierdzają też najnowsze badania Warszawiaków, powstałe we współpracy dwóch instytucji - Muzeum Warszawy i Biura Marketingu m.st. Warszawy. Warszawiacy opowiadają w nich o swoich doświadczeniach z miastem przede wszystkim przez pryzmat relacji z najbliższym otoczeniem, jak osiedle czy dzielnica. To ono jest podstawowym wyznacznikiem postrzegania miasta - podkreśla Przemysław Piechocki z biura marketingu miasta, współautor badania. Przykładem takiego działania jest również Koalicja na rzecz rewitalizacji placu Trzech Krzyży, powołana przez 18 podmiotów. Wśród jej członków są zarówno firmy, jak i instytucje społeczne oraz kulturalne, m.in.: Instytut Głuchoniemych, Giełda Papierów Wartościowych, Fundacja Bęc Zmiana, Państwowe Muzeum Etnograficzne, GLL Real Estate, MS Towarzystwo Funduszy Inwestycyjnych, Maas Projekt, Platan Group, BNP Paribas Real Estate, Teatr Imka. Inicjatorów przedsięwzięcia łączy wspólny cel, jakim jest metamorfoza placu Trzech Krzyży. Chcą, by plac oraz jego najbliższa okolica zmieniła charakter z parkingu i ronda na przyjazny mieszkańcom i turystom plac. - Spotykamy się regularnie od niemal dwóch lat - mówi Bogna Świątkowska, prezeska Fundacji Bęc Zmiana. - Inicjatywa łączy instytucje i firmy mające swoje siedziby wokół placu i którym zależy na jego przyszłości. Część z nich ma spory potencjał ekonomiczny, co zwiększa szanse na inicjowanie działań o charakterze trwale zmieniającym przestrzeń tę przestrzeń na lepsze. Mamy nadzieję, że dołączą do koalicji także przedstawiciele mieszkańców, bo tylko naprawdę szerokie grono, w którym są reprezentowane głosy nie tylko inwestorów posiadających na placu nieruchomości, nie tylko Ministerstwo Rozwoju, parafia kościoła św. Aleksandra, czy Instytut Głuchoniemych i Ociemniałych, ale także organizacje reprezentujące mieszkańców i szeroko pojętych użytkowników przestrzeni publicznej. Mam nadzieję, że jest szansa na stworzenie tak szerokiej platformy na przekór lansowanym ostatnio w polskiej polityce głębokim podziałom - dodaje. Plac Trzech Krzyży - To niezwykłe miejsce w Warszawie, z ponad dwustuletnią historią, jedyny prawdziwie wielkomiejski plac w stolicy, łączący wszystkie metropolitarne funkcje - gospodarcze, administracyjne, restauracyjne, kultu religijnego, życia artystycznego - mówi Maciej Zajdel, członek zarządu Kulczyk Silverstein Properties, podkreślając, że wyróżnikiem realizowanego przez tę firmę kompleksu biurowo-handlowego Ethos jest właśnie jego bezpośrednie położenie przy Placu Trzech Krzyży - miejsca z ogromnym potencjałem do "zwrócenia go mieszkańcom". - Plac - choć niezwykle atrakcyjny, traci dziś swój blask, bo jest niestety miejscem przejazdowym, nie zachęca mieszkańców do pozostania na nim. Chcemy to zmienić, dlatego jesteśmy aktywnym członkiem Koalicji na Rzecz Rewitalizacji Placu Trzech Krzyży, której celem jest przywrócenie należnej rangi Placowi i uczynienie z tego miejsca przyjaznej przestrzeni publicznej. Proszę sobie wyobrazić, że Plac Trzech Krzyży jest jedyną niezrewitalizowaną częścią Traktu Królewskiego, prowadzącego od Zamku Królewskiego do Pałacu w Wilanowie. Po połączeniu z Nowym Światem, Krakowskim Przedmieściem, a także innymi placami - Placem Pięciu Rogów, Placem Powstańców Warszawy i Placem Małachowskiego przy Zachęcie ta przestrzeń ma szansę stać się nowym centrum Warszawy, w całości przeznaczonym na potrzeby mieszkańców - dodaje. Koalicja zgłosiła uwagi do projektu miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego okolic tzw. Ściany Wschodniej, który sięga do placu Trzech Krzyży (zajmowali się tym przede wszystkim uczestniczący w niej architekci). Celem jest stworzenie z placu miejsca spotkań, czemu ma służyć ograniczenie ruchu kołowego poprzez przeniesienie go tylko na jedną, zachodnią stronę placu. Wybór jest nieprzypadkowy - chodzi o to, by po stronie wschodniej, przeznaczonej dla ruchu pieszego, bardziej nasłonecznionej, gdzie pojawią się kawiarniane ogródki, atmosfera sprzyjała spędzaniu czasu na zewnątrz budynków. - Chcemy, by plac Trzech Krzyży, ze względu na swoje znaczenie dla miasta, był punktem wyjścia do przeobrażeń innych warszawskich placów, które w tej chwili pełnią rolę parkingów lub tras przelotowych - deklaruje Bogna Świątkowska. - Mamy nadzieję, że inicjatywy na rzecz placów w różnych części stolicy, nawet na skalę bardzo lokalną, da się połączyć w silny głos. "Zabić tradycyjną ulicę-korytarz" Tuż po drugiej wojnie światowej, gdy do głosu doszedł modernizm, sztandarowe hasło Le Corbusiera, by "zabić tradycyjną ulicę-korytarz", znalazło liczne grono wiernych odbiorców wśród Europejczyków odbudowujących miasta ze zniszczeń wojennych. Wybierano indywidualizm, życie wśród podobnych sobie, w izolacji przedmieść, idealizując hasło "standard życia", symbolizujące karierę typową dla klasy średniej: awans w korporacji i dom z ogródkiem. W Polsce, ze względu na uwarunkowania polityczne, powojenną rzeczywistość zdominowała logika niechęci względem "mieszczańskich przeżytków", do jakich zaliczano tradycyjną zabudowę centrów miast. Dekadę później do głosu doszedł młody kapitalizm, szukający miejsca pod zyskowną działalność. W odnawianych stopniowo kamienicach rozgościły się banki, firmy ubezpieczeniowe, w mieszkaniach biura. Tym samym okna domów położonych wzdłuż głównych traktów zaczęły znów świecić pustką, a przechodnie woleli spacerować gdzie indziej. Siła małej grupy Nowym mieszczanom nie odpowiada taki stan rzeczy. Ich działania są przejawem potrzeby wspólnoty, wyrażającej się w inicjatywach w rodzaju coachsurfingu, platform wymiany dóbr, bezgotówkowych sąsiedzkich kawiarni. Kryzysy finansowe miały też pozytywny skutek: nadwerężyły mit przedsiębiorczej jednostki, która samodzielnie pnie się na szczyt, a wszystkich wokół traktuje jak potencjalnych rywali. Poodgradzani, pozamykani, zmęczeni wpatrywaniem się każdy w swój ekran, tęskniący za czasami, kiedy zapraszało się sąsiadów na telewizję, mieszkańcy zaczynają znów lgnąć do siebie, szukając wspólnoty. Zauważa to Peter Block, amerykański wykładowca i konsultant, pisząc w swojej książce "Community: The Structure of Belonging", że potrzeba bycia razem może mieć szerszy wymiar niż tylko sąsiedzka wymiana plotek na podwórzu. Członek wspólnoty Block akcentuje fakt, że należąc do jakiejś wspólnoty, jest się jej właścicielem i współtwórcą. Ten aktywny aspekt odróżnia postawę członka wspólnoty od konsumenta, który pozostawia sprawczość innym (instytucjom publicznym, firmom, ekspertom) w przekonaniu, że dostarczą mu wszystkiego, czego potrzeba do szczęśliwego życia. Członek wspólnoty nie czeka na inicjatywę z zewnątrz, tylko bierze sprawę we własne ręce, najlepiej na poziomie małej grupy od 3 do 12 osób. Taka wspólnota jest motorem zmiany - dowodzi autor - bo w niej najszybciej tworzą się osobiste relacje i pojawia się poczucie przynależności. Przemiana na większą skalę zaczyna się, gdy zbierze się wystarczająco dużo małych grup złączonych wspólnym celem. Mieszkańcy czują się wówczas pewnie, bo są częścią własnego niewielkiego kręgu, ale też przynależą do większej zbiorowości, która podziela ich zasadnicze opinie. Na taki model stawia też Koalicja na Rzecz Rewitalizacji Placu Trzech Krzyży. - Koalicja ściśle współpracuje ze Stowarzyszeniem Architektów Polskich i prowadzi rozmowy z władzami Warszawy w celu realizacji warsztatów roboczych na temat przyszłego kształtu Placu Trzech Krzyży w modelu ściśle partycypacyjnym, włączającym wszystkich kluczowych interesariuszy - zaznacza Maciei Zajdel. - Plac jest bowiem miejscem dla wszystkich, dlatego konieczna jest demokratyzacja formy działania. Przywołane aktywności doskonale sprawdziły się dla innych rejonów Warszawy - np. Pragi Północ czy rejonu ulicy Towarowej (projekt Nowa Towarowa). Dopiero wówczas, kiedy zaangażowane lokalne grupy porozumieją się, połączą i wystąpią jako właściciele - kamienicy, osiedla czy dzielnicy - można zastanawiać się, czy do poprawy wspólnej egzystencji są potrzebne strukturalne zmiany i jakie one powinny być. Block rozprawia się też z mitem, że drogą do zbudowania wspólnoty jest lepsze przywództwo, programy, ekspertyzy, studia. Jego zdaniem siłą do zmian nie dysponują charyzmatyczni liderzy, jak często zwykliśmy sądzić, lecz zwykli, szeregowi obywatele, autentycznie zaangażowani w sprawy, które ich dotyczą, gotowi działać wspólnie z podobnymi sobie, na zasadach konsensusu. B.C.