Konkretnie chodzi o postępowanie wyjaśniające i raport inspektorów Najwyższej Izby Kontroli, kwitujący także ustalenia bezpieki, raport, z którym miałem okazję niegdyś się zapoznać. Streszczę więc wiedzę, której nie zawierały materiały opisane przez Piotra Maszkowskiego. Wokół historii "wrocławskiego sezamu" kłębiły się donosy, intrygi i zwykła chciwość. Postaram się te kwestie ominąć szerokim łukiem, myślę bowiem, że historia "sezamu" nie ma jednoznacznego wymiaru i ilustruje, poza sensacyjną fabułą, pokręcone czasem losy ludzkie. Krystyna Myśliwiec-Prokopska (będę używał tego dwuczłonu, chociaż pani Krystyna posługiwała się nazwiskiem jednoczłonowym), w 1949 roku trzydziestopięcioletnia, po kądzieli skoligacona z niemieckim rodem junkierskiej proweniencji, urodzona w Miechowie, w Breslau przebywa od roku 1928. Po śmierci rodziców starannie wychowywana przez wuja Ottona. Odratowana po zasypaniu w czasie bombardowania miasta. Wcześniej, ale już w wojennym Wrocławiu, poznała swego męża Henryka, wywiezionego tu na przymusowe roboty. Henryk Prokopski, według materiałów, na które się powołuję, miał być kawalerem orderu Virtuti Militari, miałby więc za sobą chwalebną wojenną przeszłość. Nie wiem tego, ale być może jest to Henryk Prokopski ps. "Karaś" z organizacji dywersyjnej Armii Krajowej "Wachlarz", działającej w latach 1941-43, opisanej przez Cezarego Chlebowskiego w "Zagładzie IV Odcinka". Krystyna w czasie wojny pomagała Henrykowi materialnie, tak zresztą jak i innym Polakom, którzy znaleźli się w podobnej sytuacji. W 1949 r. Prokopscy, małżeństwo od 1946 r., są od kilku miesięcy rozdzieleni. Krystyna jest kierowniczką stołówkowej kuchni w miejscowości pod Wrocławiem. Bohater czasu wojny był kierownikiem spółdzielni pracy, podejrzany o jakieś machlojki odsiaduje wyrok i - jakby mało było nieszczęść - choruje na gruźlicę. Znękana niewiasta zabiega o zwolnienie męża. Niestety, nadzieje przybierają postać krzątających się wokół niej różnych, przechwalających się swymi możliwościami, osobników, naciągających ją, a to na rzekome paczki dla męża, a to na załatwienie, wiadomo jakiego zwolnienia. Pojawia się widmo niedostatku, bo osamotniona - zadośćuczyniając żądaniom hochsztaplerów - wyprzedaje wartościowe mienie. Znajdujemy się mniej więcej w momencie opisanym w przywoływanym artykule. Jest bowiem jeszcze jedna przyczyna zainteresowania się Krystyną przez różne indywidua, a w końcu także instytucje - wspomniane Przedsiębiorstwo Poszukiwań Terenowych i nieco mniej przyjaźnie brzmiący Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Ta przyczyna to swoista karta przetargowa w staraniach o wolność męża. Tajemnica podziemnego skarbca, którą na krótko przed śmiercią, w czasie wojny, przekazał siostrzenicy wuj Otto, zostaje jej w jakiś sposób wykradziona. Skutek jest też taki, że informacja o skarbie żyje, krąży i pęcznieje w donosach i pośród zabiegów amatorów łatwego zarobku i szabru. Wspomniane wrocławskie urzędy nie bardzo jednak radzą sobie z tak zwanym pogłębianiem informacji. Jak sobie poradziło PPT, dowiadujemy się z tekstu Piotra Maszkowskiego. Grając swą kartą, Krystyna Myśliwiec-Prokopska zwraca się do Kancelarii Cywilnej Prezydenta RP, a w rozpatrywanie jej propozycji zaangażowane zostaje - jak już wiemy - Ministerstwo Skarbu. Na początku 1950 r. dochodzenie w sprawie skarbca przeprowadza Najwyższa Izba Kontroli, kierowana wówczas (w latach 1949-55) przez jednego z najbardziej prominentnych partyjnych "bonzów" Franciszka Jóźwiaka-Witolda. "To, co powiedziała, skojarzyło się w mojej pamięci z wydarzeniami z okresu na kilka lat przed wybuchem wojny 1939 r. Mianowicie w Gdańsku, czy też w Bydgoszczy odbywał się pogrzeb członka masonerii niemieckiej. Nad grobem zmarłego przemawiał przybyły z Niemiec reprezentant loży masońskiej. Endecka prasa klerykalna podniosła z tego powodu wrzawę zarzucając, o ile mnie pamięć nie zawodzi, Beckowi tolerowanie masonerii niemieckiej. Jawne wystąpienie masońskie potraktowane zostało jako prowokacja "sumienia narodowego". Ów przybyły z Niemiec reprezentant miał należeć do loży "Zum Stern", pełnej nazwy nie przypominam sobie. Do zmarłego zwracał się w formie "brat"". Ten wynotowany przeze mnie cytat to reminiscencje, które w 1950 r. nasunęły się badającemu sprawę starszemu inspektorowi NIK. Wyjaśnijmy kwestię zasadniczą, która być może spowodowała w ogóle postępowanie NIK. Skarbiec opisany w materiałach PPT jako zawierający zdeponowany majątek najbogatszych mieszkańców Breslau, to według relacji Krystyny Myśliwiec-Prokopskiej skarbiec loży masońskiej. W jakiś czas po dojściu w 1933 r. Hitlera do władzy, uległy rozwiązaniu niemieckie organizacje masońskie, a ich członkowie musieli stanąć - przynajmniej werbalnie - po stronie nowego porządku. Nakazu nie usłuchała loża o pełnej nazwie - cytuję za materiałami NIK - "Freimauererloge der Stern Koenigen Horst". Jej członkowie wywodzili się przeważnie ze sfer ziemiańskich, a wcześniej należał do niej także Joachim Franz, najmłodszy syn ostatniego z Hohenzollernów cesarza Wilhelma II, zmuszonego do abdykacji po wybuchu rewolucji listopadowej 1918 r. Głównym skarbnikiem loży był wspominany już wuj Krystyny. Wtajemniczeni związani byli przysięgą, że zachowają w stanie nietkniętym zgromadzone masońskie bogactwa. Dwaj członkowie loży za przejście w szeregi NSDAP zginęli podobno w tajemniczych okolicznościach, a taki sam los spotkał innego, który wkrótce po wojnie - bez zgody współbraci - usiłował wynieść część skarbu.