Śmigłowiec Kania Podlaskiego Oddziału Straży Granicznej, wykonujący lot patrolowy wzdłuż wschodniej granicy z Białegostoku do Mielnika, rozbił się 31 października ok. godz. 18.00. Jego szczątki znaleziono po stronie białoruskiej, ok. 200 metrów od granicy, na wysokości miejscowości Klukowicze (Podlaskie). W wypadku zginęła 3-osobowa załoga, pogrzeby odbyły się w miniony piątek i sobotę. Przyczyna wypadku nie jest na razie znana, śledztwa w tej sprawie prowadzą prokuratury w Polsce i na Białorusi. W naszym kraju została też powołana specjalna komisja, złożona ze specjalistów różnych służb i instytucji, do zbadania okoliczności i ustalenia przyczyn wypadku. Dokąd zostaną przewiezione szczątki maszyny, tego przedstawiciele komisji nie chcą ujawniać. Dziś przez pewien czas wrak był w Czeremsze (Podlaskie). Stamtąd został zabrany na lawecie, przykryty plandeką. Jak dowiedzieli się dziennikarze w źródłach w komisji, dopiero teraz, po przewiezieniu szczątków maszyny do Polski, możliwe będą szczegółowe ekspertyzy i żmudne badanie wszystkich systemów śmigłowca. M.in. potrzebna będzie ekspertyza silników i to może zająć najwięcej czasu. Przedstawiciele komisji nie chcą na razie spekulować, ile czasu zajmą te prace. Śledztwa w sprawie wypadku prowadzą prokuratorzy w obu krajach. W Polsce - Prokuratura Okręgowa w Białymstoku, która zwróciła się do strony białoruskiej o pomoc prawną i przekazanie jej zebranych tam materiałów.