Grzegorz Schetyna otwarcie przyznaje, że chce wyjść z cienia, a Donald Tusk nie po to wycinał przez lata zastępy konkurentów do władzy w partii, by teraz wyhodować jeszcze potężniejszego. Premiera i wicepremiera łączy więc już tylko szorstka przyjaźń i miłość do piłki. - Nic już nie jest jak dawniej - przyznaje ze smutkiem jeden z niewielu polityków bliskich i Tuskowi, i Schetynie. Początki konfliktu między liderami PO można było zauważyć już w dzień po zwycięskich dla tej partii wyborach. To wtedy Tusk zasugerował, że Schetyna może nie wejść do rządu, a zostać jedynie szefem klubu parlamentarnego, bo gabinet "będzie potrzebował silnego wsparcia w Sejmie". Ot, taka delikatna próba sił. Riposta Schetyny była natychmiastowa - ogłosił w mediach, że dostał propozycję, przyjął ją, zostaje wicepremierem i ministrem spraw wewnętrznych. Tusk nie mógł ryzykować gigantycznego konfliktu jeszcze przed powstaniem rządu. I stało się tak, jak chciał Schetyna. - Ten konflikt długo nie potrwa. Trzy, cztery miesiące, maksymalnie do wiosny. I musi dojść do przesilenia, bo tak dalej nie da się pracować! - denerwuje się jeden z członków rządu. Czy dojdzie do totalnej wojny na górze? Czy będziemy świadkami publicznego prania brudów.