Wolność słowa w mediach
Amnesty International rozpoczyna akcję pokazującą, jak wyglądałyby serwisy informacyjne w Polsce, gdyby nie było wolności słowa. Akcja "Tak wygląda wolność słowa na Białorusi" odbywa się dziś w największych polskich mediach. INTERIA.PL też włącza się do akcji!
W ramach akcji, w największych polskich miastach oraz w Brukseli, na drzewach i latarniach pojawiły się duże plakaty, trójki Polaków: Andżeliki Borys Andrzeja Pisalnika (rzecznika Związku Polaków na Białorusi) Andrzeja Poczobuta (redaktora naczelnego "Magazynu Polskiego" na Białorusi) i dwóch Białorusinów: Mikoły Markiewicza (redaktora naczelnego zamkniętej przez władze gazety "Pahonia") i Aleksandra Wasiliewa (wicelidera Komitetu Strajkowego przedsiębiorstw Prywatnych na Bialorusi). Usta tych osób na plakatach zostały zaklejone szarą taśmą.
Celem kampanii jest uwrażliwienie Polaków na problem wolności słowa na Białorusi a także zachęcenie do aktywnych działań, np. wysyłania petycji internetowych.
Główne dzienniki - "Gazeta Wyborcza" i "Rzeczpospolita" - ukazazały się dzisiaj z ocenzurowanymi tekstami na pierwszych stronach.
Protest przygotowany przez Amnesty International, do Białorusinów raczej nie dotrze. Posłuchaj relacji reportera RMF Przemysława Marca:
Na Białorusi codziennie dochodzi do aresztowań osób, które ośmieliły się publicznie wyrazić swoją opinię, niezgodną z oficjalną linią polityki rządu. Akcja ma uświadomić polskiemu społeczeństwu oraz politykom zarówno w Polsce jak i też w Brukseli powagę sytuacji na Białorusi - jak cierpią Białorusini, jak gwałcona jest wolność słowa.
Plakatowa kampania uświadamiająca będzie się toczyła zarówno w Warszawie, jak i w Brukseli, pokazując rządzącym, że w światłej i wolnej Europie istnieją jeszcze miejsca, w których wypowiadanie własnych sądów kończy się więzieniem, w których prawo do wolności słowa jest fikcją.
Białoruska "Narodna Wola" ukazuje się z dużymi problemami. Wydawcy są zmuszeni do korzystania z usług drukarni w rosyjskim Smoleńsku. Dziennikarze czują się zagrożeni. W zeszłym miesiącu nieznani sprawcy zabili ich kolegę - Wasilija Grodnikowa. Ostatnio reżim Łukaszenki właściwie rozprawił się z wolnymi mediami. A w jaki sposób władze pozbywają się niezależnych gazet w Mińsku? Tych sposobów jest kilka. Po pierwsze sądy, które po niewygodnych dla władzy artykułach wydają wyroki o tymczasowym zakazie publikacji. Po upływie kary gazeta nie może już znaleźć firmy, która wznowi jej druk:
Wykorzystywane są też inne metody, m.in. poczta odmawia umieszczenia tytułu na liście do prenumeraty, a kolporterzy rezygnują z dystrybucji określonych pism. Co prawda zostaje jeszcze Internet, ale nie jest on dość powszechny na Białorusi. Do tego Łukaszenko chce w Chinach kupić program do filtrowania sieci.
RMF/INTERIA