Wałęsa mówił w programie "Kropka nad i" w TVN24, że gdyby był w sytuacji premiera Donalda Tuska, to najpierw użyłby wobec związkowców "siły argumentów". - Gdyby to nie poskutkowało, to, tak - użyłbym siły - podkreślił. - Powiedziałbym: słuchajcie, porozmawiajmy, to jest biuro, to jest szacunek dla premiera, dla władzy, anarchię wprowadzacie; czekam na was. Gdyby tego nie posłuchano, dałbym decyzję: oczyścić biuro - dodał Wałęsa. Były prezydent, pierwszy przewodniczący "Solidarności" podkreślił, że sam "jest robotnikiem, związkowcem" i w wielu przypadkach przyznaje związkowcom rację. - Ale racja to raz, a rozwiązywanie (problemów) w demokracji to dwa - oświadczył. Według niego "nie wolno wchodzić do biura, gdzie pracuje premier". - Jeśli ktoś w taki sposób walczy, to premier jeszcze ma policję, jeszcze ma parę innych argumentów - powiedział. - Są granice działania i tutaj przekraczają granicę związkowcy. Tego nie wolno robić i premier musi zdecydowanie odpowiedzieć. Nie ma wyboru. Nie można paraliżować, ośmieszać rządu. Premier pojechał na poważne rozmowy, a tu goście mu się meldują w biurze. Tak postępować nie wolno - mówił były prezydent. "Gdy my walczyliśmy - mówił - też naciągaliśmy prawo, ale to była inna sytuacja". Według Wałęsy w państwie demokratycznym spory trzeba rozwiązywać "przez wybory i poprawę prawa". - Dobrze, że nie jestem na miejscu premiera, bo odpowiedziałbym tak zdecydowanie, że nikt nie ważyłby się w podobny sposób postępować - podkreślił były prezydent. Od środowego popołudnia biuro poselskie premiera Donalda Tuska w Warszawie okupują związkowcy z "Sierpnia 80"; zamierzają zostać na noc. Protestują m.in. przeciwko rządowym rozwiązaniom w sprawie emerytur pomostowych. Żądają spotkania z szefem rządu. Premier jednak na to nie przystał. Związkowcy zostali zaproszeni w środę na godz. 18 do Centrum Dialog na rozmowy, w których stronę rządową mieli reprezentować wiceministrowie z pięciu resortów, ale odmówili udziału w tym spotkaniu.