Po siedmiu miesiącach Władysław Kosiniak-Kamysz wraca do sprawy wywiadu, w którym powiedział, że ma spakowany "plecak ewakuacyjny". To słowa wypowiedziane w rozmowie z "Rzeczpospolitą", gdzie wicepremier apelował o bycie gotowym na każdą ewentualność. Jak przekonuje dzisiaj, jego słowa zostały przeinaczone, wyśmiane, sam premier został obśmiany i zostało wylane na niego wiadro pomyj. Przypomnijmy, że część komentarzy wówczas sugerowała, że w razie kryzysowej sytuacji szef MON jest gotów uciec. W trakcie I Ogólnopolskiego Kongresu "System Obrony Rzeczypospolitej. Bezpieczna Polska i Obywatele" w Krakowie Kosiniak-Kamysz wrócił do tamtych wydarzeń. - W jednym z wywiadów powiedziałem o swojej podróży na Ukrainę w pierwszych godzinach wojny. Była taka akcja organizowana w Sejmie przez pana ministra Michała Dworczyka, za co mu bardzo dziękuję, bo to było dobrze i przemyślanie zrobione, żeby wszystkie kluby pojechały i udzieliły pomocy. Byłem chyba jedynym szefem partii, który tam pojechał. Nie mówię o tym, żeby się chwalić. Nigdy o tym nie opowiadałem, bo uznałem, że to jest naturalne, że kiedy dzieje się krzywda i trzeba pomóc, to po prostu trzeba to zrobić - zaczął Kosiniak-Kamysz. - Ale wtedy, jak każdy z tych, którzy jechali, spakowałem plecak. Latarka, ładowarka, coś ciepłego do ubrania, podstawowe rzeczy. Trzeba takie mieć, bo jedziesz gdzieś, gdzie nie wiadomo, co się wydarzy - przekonuje. - Dziś żyjemy w innej emocji, ale wtedy na granicy była gigantyczna kolejka uciekinierów z Ukrainy, płacz dzieci i matek. Była niepewność, gdzie uderzą Rosjanie. To są te godziny, kiedy idzie ofensywa na Kijów. A ty przekraczasz granicę, wjeżdżasz na teren państwa objętego pełnoskalową wojną - dodaje. Szef MON: Zrobiono całą hucpę wokół tego Wyjazd się odbył, polscy parlamentarzyści po przekazaniu środków pomocy wrócili do Polski, a część z nich później opowiadała w mediach o tym wydarzeniu. Lider ludowców w tamtym czasie tego nie robił, ale w kwietniowym wywiadzie, pomny doświadczeń z 2022 roku, mówił o plecaku ewakuacyjnym. - Powiedziałem później, że taki plecak ratunkowy byłby przydatny w każdym polskim domu. Przeinaczono to, wyśmiano, zrobiono całą hucpę wokół tego, obśmiano - przypomina teraz wyraźnie rozżalony Kosiniak-Kamysz. - Czytam komentarze w trakcie powodzi: "gdybym miał taki plecak spakowany w domu, to miałbym tam wszystkie dokumenty, coś ciepłego, byłbym w stanie się szybciej ewakuować", "zapomniałam telefonu, nie mam jak się skontaktować z najbliższą rodziną, bo nie miałam tego spakowanego". Pojawia się to ku mojemu zdziwieniu, bo wszyscy ci, którzy chcieli wylać na mnie wiadro pomyj, robili to przez kwiecień. A we wrześniu mówią: "Polacy się nie przygotowali, państwo też nie powiedziało, że mają coś takiego zrobić". To jak próbowałem to zrobić, to wy się śmialiście - wraca pamięcią szef MON. - Ale nie przestanę mówić o tym, że trzeba być gotowym na każdy scenariusz. Bo to jest po prostu przydatne i potrzebne - deklaruje.