Wizyta Andrzeja Dudy w USA. Witold Waszczykowski: Broń nuklearna? Politycznie bylibyśmy wyróżnieni
- Trump chce pomóc prezydentowi Dudzie w kampanii i wzajemnie? Nie widzę tu żadnego problemu - mówi w rozmowie z Interią Witold Waszczykowski. Europoseł PiS i były minister spraw zagranicznych komentuje też ewentualną możliwość przeniesienia amerykańskiej broni atomowej do Polski.

Remigiusz Półtorak, Interia: Andrzej Duda leci do Stanów Zjednoczonych. Po co akurat teraz ta wizyta? Jest potrzebna prezydentowi na ostatniej prostej w kampanii?
Witold Waszczykowski, europoseł PiS, były minister spraw zagranicznych: - Można zadać szersze pytanie, po co są wizyty zagraniczne - żeby umacniać współpracę, wzajemnie się wspomagać, poszukiwać wsparcia u przyjaciół w realizacji własnych interesów. Dotyczących zarówno bezpieczeństwa, jak i gospodarki.
Tylko pytanie odnosi się do szczególnego okresu, w jakim dochodzi do tej wizyty.
- Prezydent Duda zachowuje się jak prawdziwy mąż stanu. Tym się różni od politykiera, że ten chce tylko jutro wygrać wybory, a mąż stanu myśli perspektywicznie. Mamy teraz bardzo trudną sytuację międzynarodową, również we wspólnocie transatlantyckiej. Są podziały, jest trwająca od lat wojna ideologiczna, są próby emancypacji Europy od Stanów Zjednoczonych, mrzonki o jakiejś strategicznej autonomii europejskiej, budowie armii.
- Podziwiam prezydenta, że potrafi zrezygnować z dwóch dni kampanii wyborczej po to, aby w tym czasie zająć się problemami ogólnoświatowymi. Należałoby to docenić, a nie drwić z tej wizyty. Są też ważne sprawy na świecie, w których Polska uczestniczy i należy się cieszyć z tego, że przywódca największego mocarstwa na świecie chce skonsultować problemy międzynarodowe z polskim prezydentem.
I nie ma nic dziwnego w tym, że dzieje się to zaledwie kilka dni przed wyborami?
- 30 lat pracuję w dyplomacji. Rzeczywiście, wiele lat temu były takie niepisane prawa, że w trakcie kampanii wyborczej nie organizuje się takich wizyt. Ale od tamtych czasów dynamika wydarzeń międzynarodowych przyspieszyła i ta zasada została zagubiona. Dzisiaj mamy wręcz odwrotną sytuację, że w kampaniach wyborczych i nie tylko politycy wręcz pomagają sobie nawzajem.
- Przecież Macron z Merkel nieraz odwiedzali się i wspierali. Albo Tusk był obsypywany medalami przez Niemcy, również w szczególnych momentach. Polska dyplomacja w tamtych czasach organizowała wizyty międzynarodowe w ramach Partnerstwa Wschodniego właśnie w kampanii wyborczej. Dzisiaj Duda i Trump nie robią żadnego wyłomu w tych zwyczajach.
Czyli nie ma wątpliwości - Trump chce w ten sposób pomóc Dudzie i wzajemnie, bo przecież amerykański prezydent też prowadzi kampanię.
- Nie widzę tu żadnego problemu. Tym bardziej, że obaj mają sukcesy. Prezydent Duda podniósł poziom bezpieczeństwa w Polsce. W tych sukcesach uczestniczyli też Amerykanie, przysyłając tu wojsko.
Nie widzi pan żadnego ryzyka? Prezydent Duda będzie mógł pochwalić się czymś konkretnym po tej wizycie?
- Ale już pojawiły się informacje, że będą przesuwane do Polski całe jednostki amerykańskie, również samoloty; że duża część rozmów zostanie poświęcona energetyce, także jądrowej. Prezydenci nie zawierają umów ostatecznych, nakreślają pewne kierunki, potem te zobowiązania są wykonywane przez rządy. Prezydent Duda jest w tej komfortowej sytuacji, że posiada poparcie rządu, który ma przed sobą trzy lata do następnych wyborów i może to zrealizować. Nie widzę takiego zagrożenia, że prezydent zobowiąże się do czegoś, a potem nie będzie mógł tego zrealizować.
Mamy teraz bardzo trudną sytuację międzynarodową, również we wspólnocie transatlantyckiej. Są podziały, jest trwająca od lat wojna ideologiczna, są próby emancypacji Europy od Stanów Zjednoczonych, mrzonki o jakiejś strategicznej autonomii europejskiej, budowie armii.
To bardzo konkretnie. Czy gdyby się okazało, że będzie u nas stacjonować więcej żołnierzy amerykańskich, niż planowano, nawet dwukrotnie, ale jednocześnie byliby na specjalnych prawach, ze znacznie szerszym immunitetem niż w Niemczech - to byłoby to dobre rozwiązanie?
- Żołnierze amerykańcy - wszędzie, gdzie stacjonują - są na innych prawach niż miejscowa ludność. Niekoniecznie to jest immunitet, ale są wyłączeni spod jurysdykcji państwa, które ich przyjmuje. To normalne. Rząd USA nie zgadza się, aby w przypadku przekroczenia przepisów żołnierz amerykański był sądzony według miejscowego prawa. Możemy to zaakceptować, bo tak już zrobiliśmy w przypadku żołnierzy w bazie w Redzikowie w ramach tarczy antyrakietowej. Problemem jest tylko to, żeby uzyskiwać ze strony amerykańskiej stosowne rekompensaty za ewentualne wyrządzone szkody.
- Mówiąc najkrócej, nie zależy nam na tym, aby amerykański żołnierz cierpiał w polskim więzieniu, tylko żeby rząd USA nam to zrekompensował, jeśli doszłoby do wyrządzenia jakichś szkód.

Wspomniał pan o energetyce jądrowej. Być może jednym z tematów będzie przeniesienie przez USA arsenału nuklearnego z Niemiec. Czy Polska powinna w ogóle angażować się w coś takiego?
- To jest skomplikowana kwestia i na pewno nie zostanie rozstrzygnięta w czasie jednej wizyty. Nie chodzi o to, aby dać Polsce broń nuklearną. Mówimy o programie "Nuclear Sharing", co oznacza, że broń atomowa Stanów Zjednoczonych jest magazynowana w kilku państwach NATO na terenie Europy. Chodzi o to, aby była ona bliżej ewentualnego konfliktu, a nie daleko w Stanach Zjednoczonych.
- Kwestia jest otwarta do dyskusji. Na pewno muszą wypowiedzieć się specjaliści wojskowi. Z politycznego punktu widzenia, posiadając takie magazyny - co nie oznacza, że Polska miałaby do nich dostęp - bylibyśmy oczywiście wyróżnieni i bardziej związani ze Stanami Zjednoczonymi, bo konieczna byłaby większa ochrona właśnie ze strony Amerykanów. Ale to na pewno wymaga szerszych konsultacji, również z sojusznikami. To nie jest kwestia, która zdecyduje się w czasie tego spotkania.
A bierze pan pod uwagę, że to Donald Trump mógł dążyć do tej wizyty, właśnie w tym okresie?
- Mogło tak być. Dlatego, że sytuacja we wspólnocie transatlantyckiej jest skomplikowana. Jest oczywiste, że najpierw konsultuje się, jak wyjść z kryzysu, z przyjaciółmi. Nie zaprasza się przywódcy, który nie chce kooperować. A takich rozmów odmówiła ostatnio kanclerz Merkel, która uznała, że nie pojedzie do USA na spotkanie grupy G7.
- My natomiast chcemy rozmawiać ze Stanami Zjednoczonymi i chcemy, aby Ameryka nam pomogła w realizacji naszych interesów.
Rozmawiał Remigiusz Półtorak