- W poniedziałek miał ustąpić z tej funkcji. Znalazł się jednak w tym samolocie i dziś go już nie ma - zauważa ze smutkiem Waldemar Szajthauer, proboszcz parafii ewangelicko-augsburskiej w Wiśle-Centrum. Wisła jest podwójnie wstrząśnięta sobotnią tragedią samolotu prezydenckiego pod Smoleńskiem. Zginął prezydent, który ma tu swoją rezydencję. Zginął też duchowny, który stąd pochodził. Niespełna 45-letni ksiądz z Wisły zostawił żonę i 14-letnią córkę Emmę. Zawsze był pogodny i wesoły Ks. płk Adam Pilch (1965 - 2010) był ewangelickim dziekanem Wojsk Lądowych, proboszczem parafii Wniebowstąpienia Pańskiego w Warszawie. - Adam pochodził z Malinki, tutaj jest jego dom, tu mieszkają jego rodzice. W miarę możliwości przyjeżdżał do Wisły - wspomina ksiądz Waldemar Szajthauer. - Znaliśmy się od czasów studiów. Adam był fajnym, energicznym kolegą, miał zamysł filozoficzny, nad wieloma rzeczami się zastanawiał... - Kiedy ja kończyłem studia teologiczne w Warszawie, on przyszedł na studia. Wiedział, po co przyszedł. Bóg go powołał. Zaaklimatyzował się na dolinach i tak został w Warszawie - wspomina przyjaciela z gór ks. Jan Byrt, proboszcz szczyrkowskiej parafii ewangelicko-augsburskiej. - Zawsze był pogodny i wesoły. I bardzo życzliwy! Cechy te przyczyniły się do tego, że został członkiem Kapituły Orderu Uśmiechu. Trzy lata temu ksiądz Pilch został odznaczony złotym medalem Alberta Schweitzera, nadanym przez Światową Akademię Medycyny w uznaniu za postawę humanitarną i działalność wskazującą drogę rozwoju ku człowieczeństwu. Na razie za wcześnie, by mówić o ceremonii pogrzebowej. Niezależnie czy odbędzie się ona w Wiśle czy w Warszawie, będą w niej uczestniczyć koledzy księdza Adama. - Jeśli to będzie powrót na wiślański "Groniczek", to na pewno zrobimy wszystko, byśmy mogli go godnie pożegnać - deklaruje ksiądz Szajthauer. Stało się coś nieprawdopodobnego Wisła jest też wstrząśnięta śmiercią pary prezydenckiej oraz jej otoczenia. Maria i Lech Kaczyńscy kilkakrotnie w ostatnich latach gościli w Wiśle i rezydencji na Zadnim Groniu. Burmistrz Andrzej Molin ma poczucie, że stracił przyjaciół. - Stało się coś nieprawdopodobnego, powoli do mojej świadomości dociera, że już nigdy tych ludzi nie spotkam. W tej katastrofie zginęło wielu współpracowników prezydenta, których znałem na tyle blisko, nie tylko urzędowo, że dziś odczuwam stratę przyjaciół. Bardzo trudno ubrać w słowa emocje, jakie towarzyszą dzisiejszym wydarzeniom. Moje kontakty z parą prezydencką zawsze były bardzo dobre. Oboje dobrze się czuli w Wiśle, chętnie - w miarę możliwości - tu wracali. Interesowali się sprawami miasta. Pan prezydent zawsze podkreślał, że jego częstsze wizyty w Juracie, niż w Wiśle wynikają przede wszystkim ze względów rodzinnych, tam miał okazję spotkać się z bliskimi. Oboje byli niezwykle życzliwymi, otwartymi, ciepłymi osobami - wyznaje gospodarz Wisły. Przewodniczący Rady Miejskiej Wisły Tomasz Bujok parę prezydencką spotykał wielokrotnie: - Lech Kaczyński zawsze ciepło wypowiadał się zarówno o naszej miejscowości jak i mieszkańcach. Dziś mówi się o tym bardzo ciężko. Wspominam ich ciepło. Częściej mieliśmy możliwość zamienienia paru słów z panią prezydentową, pan prezydent miał bardziej napięty terminarz, stąd kontakt z nim był bardziej ograniczony. Na każdym kroku podkreślali, że w Wiśle zawsze czuli się bardzo dobrze, byli zauroczeni tymi terenami. W katastrofie zginął także minister Mariusz Handzlik, z którym byliśmy w częstym kontakcie. Był osobą bardzo ciepłą - wyznaje przewodniczący. Pracownica Zameczku Prezydenckiego na Zadnim Groniu (pragnie pozostać anonimowa): - Pani prezydentowa to była osoba magiczna. Przychodziła porozmawiać z pracownikami, przywitać się, wypić wspólnie herbatę. Bardzo ciepła osoba, nie wywyższająca się, bezpośrednia i przyjazna. Katarzyna Koczwara