Konrad Piasecki, RMF FM: Panie kapitanie, podpisałby się pan dziś pod twierdzeniem o istnieniu jedynie presji pośredniej na załogę tupolewa?Wiesław Jedynak: Myślę, że to jest bardzo wyważone stwierdzenie odpowiadające prawdzie. Odpowiadające prawdzie i nie nazbyt wyważone?- Tutaj trzeba być jednak bardzo asertywnym. Nie mając absolutnych dowodów, bezwzględnych dowodów na to, że istniała presja bezpośrednia, czyli wydawanie rozkazów o lądowaniu, trzeba moim zdaniem zachować tego typu stanowisko.Gdy najpewniej dowódca sił powietrznych mówi za plecami załogi "My musimy to robić do skutku", to jest to wyłącznie rola obserwatora wydarzeń, jak go zdefiniowano w raporcie komisji Millera? - Tutaj trzeba zaznaczyć, że cały czas posiłkujemy się materiałem, który do końca nie jest uznany jako oficjalny materiał, jako oficjalna ekspertyza biegłych. Bo możemy tych ekspertyz mieć jeszcze dużo... - Natomiast będąc ekspertem, osobą która stara się komentować fakty, zawsze uciekam od tego typu spekulacji, ponieważ to nie powinno mieć miejsca.Ale panie kapitanie, gdybyście przed sporządzaniem raportu komisji Millera mieli ten stenogram, też napisalibyście o roli obserwatora wydarzeń? - Z całą pewnością ten wątek byłby dyskutowany - tak jak był dyskutowany poprzednio. Chcę tu przypomnieć, że w raporcie podpisanym przez członków komisji Jerzego Millera znalazła się informacja o tym, że kokpit - jak to my mówimy - nie był sterylny, czyli był otwarty dla osób spoza załogi. Co samo w sobie nie jest rzeczą dobrą. Natomiast również zarejestrowaliśmy pewne frazy wypowiadane przez osoby niebędące członkami załogi. I one nie powinny wtedy padać. To jest najważniejsza informacja. Natomiast co do szczegółów, możemy się różnić w ocenie oczywiście. Ale rozumiem, że zasadniczo nie zmienia pańskiego oglądu, pańskiej opinii, pańskiej wizji katastrofy smoleńskiej to, co pojawia się w tych stenogramach?- W mojej ocenie przyczyna została ustalona prawidłowo i nowości pojawiające się w tej chwili nie zmieniają mojego oglądu tej sytuacji. Ten brak sterylności kokpitu, który w tym stenogramie jest, powiedziałbym, jeszcze mniej sterylny - to nie jest coś, co mocno zdekoncentrowało załogę i co miało zasadniczy wpływ na przebieg wydarzeń?- Od początku podkreślaliśmy, że w krytycznych fazach lotu załoga powinna być pozostawiona sobie i pracy, którą wykonuje. Obecność osoby postronnej - jakakolwiek by ona nie była i jakiekolwiek by czynności nie wykonywała - bardzo radykalnie zaburza ten proces. Pamiętajmy, jak to wyglądało. Ta załoga nie była równo obciążona pracą. Dowódca był - w naszej ocenie - bardzo poważnie przeciążony, wykonując czynności, które powinny być podzielone między innych członków załogi - tak nie było, więc na pewno był to czynnik, który powodował dekoncentrację. Mówiąc wprost - piloci powinni wyprosić wszystkich z kokpitu, zamknąć drzwi i rozpocząć wtedy manewr lądowania?- Tak to powinno wyglądać, a tak naprawdę powinno to być opisane w wojskowych regulacjach, które ten proces opisują.A intuicja podpowiada panu, że wtedy to lądowanie mogłoby się udać?- Nie. Lądowanie nie mogłoby się udać, z powodu tego, że przy takim wyposażeniu lotniska i przy takich warunkach pogodowych próba podejścia do lądowania z punktu widzenia operacyjnego była zupełnie nieuzasadniona. Podkreślaliśmy to, opowiadając już wielokrotnie na ten temat, że przy tego typu pogodzie nie sposób było wylądować, fizycznie, technicznie nie jest to możliwe, żeby bezpiecznie wylądować na lotnisku. A mogłoby się udać wtedy bezpieczne odejście znad tego lotniska?- Tak, to mogło mieć miejsce, natomiast tutaj nie możemy tego przesądzać aż tak, bo wchodzimy w obszar lekkich dywagacji. Jedno jest pewne - załoga nie podjęła czynności przerwania tego podejścia na wysokości bezpiecznej. Pamiętajmy - dojście do wysokości minimalnej nie jest niczym ryzykownym. Ale wtedy załoga nie podjęła tej decyzji - w naszej ocenie bazując na wskazaniach nie tych przyrządów, które powinna obserwować. I nie podjęła także dlatego, że była zdekoncentrowana i wokół niej działy się dziwne rzeczy, intensywne? - Opisaliśmy to w raporcie jako właśnie tę presję pośrednią i na pewno był to czynnik, który dekoncentrował załogę. Czy jako członka komisji badającej tę katastrofę, ale też obywatela, nie mierzi pana, że taki stenogram oglądamy dopiero po 5 latach? - Ja chcę przypomnieć, że podobne stenogramy oglądaliśmy dużo wcześniej. To jest kolejna opinia, to nie jest pierwsza opinia. Ale w tej jest 30-40 proc. słów więcej. Spokojnie bym poczekał do takiej oceny merytorycznej tego materiału. Zobaczmy jeszcze, co odsłuchano, skoncentrujmy się na tym, jaką to ma wagę dla prowadzonego postępowania prokuratury. Natomiast pamiętajmy, że stenogramy z odsłuchów poprzednich były ujawnione dosyć szybko po wypadku. Szybko jak szybko, bo jak porównamy sobie to z tą szybkością np. w przypadku airbusa w Alpach, to tam było parę godzin, a tutaj jest 5 lat. Pierwszy raz powiedziano o zawartości stenogramów gdzieś 3-4 miesiące po katastrofie. Proszę pamiętać, że donosząc się do tego wypadku w Alpach my też nie poznaliśmy oficjalnej ekspertyzy tylko opinię śledczych na ten temat. To jest trochę też inna sytuacja. Ale panie kapitanie, pytam o to poczucie, że jednak zrobiliście błąd. Że bazowaliście jednak na niepełnym stenogramie, na niedoskonałej pracy biegłych. Nie uważam, żeby można było aż tak radykalne wnioski wyciągać, ponieważ jeszcze raz powtarzam - techniczna strona tego zagadnienia leży po stronie ekspertów, którzy to robili. Robili to eksperci Centralnego Laboratorium Kryminalistyki, Instytutu Ekspertyz Sądowych - trudno posądzać mi tych ludzi o brak kwalifikacji. Ale wydaje się, że zrobili to niedoskonale. Albo czegoś im zabrakło. Nie, zrobili to inaczej. Proszę pamiętać o tym, że odsłuchów nie dokonuje maszyna, to robi człowiek, dlatego też nawet porównując ten materiał będący w tym samym standardzie odsłuchiwany przez trzy różne grupy biegłych, widzimy pewne różnice w odsłuchu. Czy uważa pan, że to jest wyłącznie kwestia czułości ucha? Może tak być, ponieważ jest to subiektywny odsłuch osoby, która tego słucha. To nie jest tak, że jest to jakiś proces zautomatyzowany, że program komputerowy odsłuchuje tego typu rzeczy. To słucha człowiek, każdy słucha inaczej i jeżeli nie znalazłyby się tam rzeczy radykalnie różniące jeden zapis od drugiego, to tutaj bym takich radykalnych tez, że tamten odsłuch robili ludzie bez kwalifikacji nie stawiał jednak. Politycy PiS-u deprecjonują ten stenogram. Mówią, że go muzykolog robił, więc nie można go traktować poważnie. Trudno mi to komentować, ale trzeba odnieść się również do specjalistów, pojawiających się po stronie polityków PiS-u, tam też nie znajdziemy zbyt wielu specjalistów z lotnictwa, którzy to robią. "Komisja ministra Millera powinna mieć do siebie żal, że wcześniej nie zrobiła tych odpisów dobrych"- tak mówi Edmund Klich, czyli były szef Komisji Badania Wypadków Lotniczych. Pan Edmund Klich ma prawo do własnego zdania, nie odmawiam mu tego, natomiast proszę pamiętać, że w ocenie biegłych, niezależnych biegłych od komisji, przyczyna wypadku została określona poprawnie. Mamy bardzo dużą zbieżność - opublikowane przez prokuraturę w oficjalnych komunikatach stanowiska biegłych potwierdzają to, co ustaliła komisja Millera. Czy te rewelacje dziennikarza niemieckiego Jürgena Rotha, o zamachu zorganizowanym przez FSB jakoś przemawiają do pańskiej wyobraźni? Absolutnie nie. Jestem zbyt doświadczonym pilotem, zbyt wiele rzeczy widziałem w powietrzu, aby uznać, że tam był jakikolwiek ślad zamachu. To był wypadek lotniczy. Czyli uważa pan, że ta książka to bzdura. Ja jej nawet nie czytałem, więc trudno mi ją skomentować, natomiast stawianie tezy o zamachu w przypadku tego wypadku, jest zupełnie nieuprawnione. Nie ma absolutnie najmniejszych cech postępowania opartego na dowodach. A czy po tym wszystkim, co dziś wiemy o katastrofie smoleńskiej, o działalności 36. Pułku, o pilotach wojskowych w pilotowaniu VIP-owskich samolotów, pan uważa, że powinno się wracać do tego wojskowego systemu? Dla mnie osobiście kwestia, kto wozi - czy to pilot cywilny, czy wojskowy - ma tutaj drugorzędne znaczenie. Proszę pamiętać, że pan się odwołuje do historii. W tej chwili sytuacja w wojsku wygląda zupełnie inaczej. Po wypadku jednak wprowadzono szereg przedsięwzięć, które mają podnieść standard latania i bezpieczeństwo. Ja wierzę głęboko, że te działania są skuteczne. Odwołuję się do historii, ale też do zdrowego rozsądku. Jeśli MON rozpisze przetarg, kupi nowe samoloty, to wojskowi piloci, którzy siądą na tych nowych samolotach, będą tam nowicjuszami, jeśli chodzi o te samoloty. Wobec czego trzeba będzie lat, żeby oni stali się doświadczonymi pilotami na tych samolotach. Ma pan rację, jest to bardzo skomplikowany proces. Uruchamianie każdej organizacji lotniczej jest bardzo złożonym procesem, szczególnie tak wrażliwym na zakłócenia, jakim są te loty VIP-owskie, obarczone dosyć dużym, nie powiem ryzykiem, ale odpowiedzialnością za wykonanie zadania. Trzeba tutaj bardzo dokładnie zbudować organizację, przygotować ludzi, a na końcu kupić odpowiednie samoloty. Konrad Piasecki