Pani decyzja o nieujawnianiu nazwiska ma związek, jak rozumiem, z rozgłosem wokół brata... A czy to dziwne? Przecież o Edwardzie jest teraz wszędzie. W każdej telewizji, radiu, gazecie. Wszędzie tylko Mazur i Mazur. Ja się go nie wstydzę i chętnie podałabym nazwisko. Mam jednak dzieci i wnuki. Nie wiem, jakie sytuacje mogłyby ich spotkać. Muszę myśleć o rodzinie. Rodzina, w której wychowywaliście się z bratem w Lubzinie, była liczna. Tak. Było nas pięć sióstr: Kazimiera, Krystyna, Maria, Jadwiga i ja oraz dwóch braci: Stanisław i Edward. Żyjemy już tylko ja i brat. Ja mam 75 lat, a on 60. Ojciec po wojnie siedział w więzieniu wskutek represji, jakie dotknęły mikołajczykowskie PSL. Pamiętam, jak siostra Krysia woziła mu jedzenie do więzienia w Rzeszowie. Po wyjściu na wolność już nie doszedł do siebie, chorował. Umarł w 1954 roku, w wieku 57 lat. Kiedy już usamodzielniliśmy się, mama z Edziem postanowiła wyjechać do Ameryki, gdzie miała w Chicago brata Kubę, który był piekarzem. Był starym kawalerem i miał swoje lata. Chciał pomóc swojej siostrze w wychowaniu najmłodszego dziecka. Wyjechali w 1960 roku, kiedy brat był w siódmej klasie. Do szkoły średniej poszedł już w Chicago... Wuj się zajął przyszłością brata? Tak. Brat chodził do szkoły i pracował u wuja. Potem pracował i wieczorowo studiował. Z czasem Edek przejął od wuja prowadzenie piekarni i sklepu, które na niego przepisał. Do wszystkiego dochodził straszną pracą i wysiłkiem. Dzięki temu majątek wuja zdołał pomnożyć i robić nowe interesy. Jego wielką pasją była zawsze piłka nożna i sam w nią trochę grał. W Chicago zorganizował drużynę Wisła, którą praktycznie utrzymywał ze swoich pieniędzy, ściągał do niej z Polski zawodników. Czy może pani powiedzieć coś więcej o interesach brata? Tym się specjalnie nie interesowałam. On też nie wtajemniczał nikogo z rodziny. To on był w końcu biznesmenem. Od kiedy pamiętam, zawsze bardzo chętnie coś rozwijał w Polsce. Jego tu bardzo ciągnęło. W jakim sensie? Myślę, że nie mógł bez Polski wytrzymać, chociaż do pieniędzy i swojej pozycji doszedł w Ameryce. Na stare lata on chyba planował tu wrócić na stałe. Pomagał rodzinie? Oczywiście. Mama mieszkała z nim do śmierci. Do Chicago wyjechała i tam umarła siostra Krysia. Ja też tam byłam. Przez dziesięć lat zajmowałam się mamą i pracowałam. Zmarła prawie dziesięć lat temu. Dożyła 93 lat. Jak przyjęła pani postawienie bratu przez prokuraturę ciężkich zarzutów i wystąpienie o jego aresztowanie i ekstradycję do kraju? To wielka tragedia i krzywda. Mówią o nim straszne rzeczy, bałamucą. Nie mogę spać ani nawet myśleć od tego wszystkiego. Wierzę święcie, że Edward nie mógłby zrobić niczego złego. Nie jest zdolny do czegoś takiego, o co go pomawiają. Czym więc pani to tłumaczy? Niestety, w naszej polskiej naturze jest pomówienie drugiego i zazdrość, że się komuś powiodło. To się nigdy nie skończy. Jeden na drugiego nastaje, chce go zniszczyć. Teraz padło na mego brata. On nie może się nawet bronić... Jak się to skończy? Modlę się, żeby miał jak najszybciej sprawiedliwy sąd, który wszystkiego wysłucha i zważy. Powie nam pani coś o rodzinie brata? Przecież to żadna tajemnica... Żona ma na imię tak jak ja - Anna. Pochodzi z Poznania. Są po ślubie 20 lat. Mają chłopaków. Jeden to Michał (Michael), drugi - Derek. Obaj się uczą. Z pierwszego małżeństwa ma najstarszego syna Roberta, który już ma dwójkę swoich dzieciaków. Znam ich wszystkich bardzo dobrze, od małego. Bardzo grzeczni, kulturalni, spokojni. Edward jest dla nich wszystkim. Bardzo się wzruszyłam, kiedy pokazywali ich wszystkich razem przed sądem. Jest pani osobą bardzo szanowaną w swoim mieście. Czym się pani zajmuje, zajmowała? Zawsze byłam w ruchu i coś robiłam. Od dziecka jeździłam konno i na rowerze. Potem na motorze i traktorze. Całe lata samochodem, ostatnio renault. Myślę, że ta aktywność uchroniła mnie od chorób, na jakie zapadały moje siostry i umierały biedaczki. Pomagałam najpierw w gospodarce w Lubzinie, potem pracowałam w zakładach filtrów w Sędziszowie. Potem, już po zamążpójściu, prowadziłam małe gospodarstwo, hodowałam warzywa i kurczaki. Jeździłam też do Ameryki, ale nie po to, aby Edkowi siedzieć na głowie czy rękę wyciągać po jego pieniądze. Odwrotnie. Pomagałam mu nawet w prowadzeniu tej jego drużyny piłkarskiej. Jeździłam na mecze z chłopakami, pomagałam im rychtować stroje. Pracowałam sama na "Polakowie" w Chicago. Do dziś jedna właścicielka polskie knajpy, Ewa G., nie zapłaciła mi za moją ciężką harówkę, ale niech jej tam Pan Bóg wybaczy... Pani jest strażniczką rodzinnych grobów? Tato i braciszek Staś, który zmarł w 1944 roku jako dziecko, leżą na cmentarzu w Lubzinie. Tam zawsze są świeże kwiaty i palą się znicze. Siostry pochowane są w innych miejscach. Mama i starsza siostra Krysia w Chicago. Staram się być w tych wszystkich miejscach, ale dbają też siostrzenice i siostrzeńcy. Miała pani podobno lecieć teraz do Chicago? Ano miałam. Zapraszali mnie, żeby trochę ochłonąć po śmierci męża, odżyć. No i... odżyłam. Przecież nie będę się zwalać im na głowę, jak mają swój własny dramat. Rozmawiał: Robert Racot, Chicago Raport specjalny: Kto zabił generała Marka Papałę?