We wrześniu ubiegłego roku eksperci pod wodzą wiceszefa MSZ Arkadiusza Mularczyka wyliczyli, że Niemcy są winne Polsce 6,22 bln zł. O tym, że ma powstać kolejny zespół, który tum razem zajmie się stratami spowodowanymi przez Związek Radziecki poinformowano w środę. Naukowcy mają zacząć działać oficjalnie po konferencji zapowiadanej na 19 i 20 września w Pruszkowie. Miejsce nie jest przypadkowe, bo to tam NKWD w 1945 r. podstępnie aresztowało szesnastu przywódców Polskiego Państwa Podziemnego. - Konferencję traktujemy jako początek kompleksowych opracowań dotyczących tego, jak Polska wyglądała przed wojną. I co się stało w wyniku okupacji radzieckiej - tłumaczy Interii Mularczyk. Wiceszef resortu spraw zagranicznych przekazał nam, że zespół jest koordynowany przez kierownictwo Instytutu Strat Wojennych im. Jana Karskiego. Nad stroną merytoryczną raportu ma czuwać ta sama osoba, która pracowała przy raporcie dotyczącym strat od Niemiec. Chodzi o prof. Konrada Wnęka. - W radzie instytutu, ale też wśród naszych współpracowników, mamy m.in. historyków, którzy prowadzą cząstkowe prace dotyczące różnych obszarów strat wojennych. Opracowaliśmy metodologię w raporcie o niemieckich stratach - mówi Mularczyk. - Teraz musimy zebrać dane. To o tyle wyzwanie, że podobne prace praktycznie nigdy się w Polsce nie toczyły. O ile w przypadku strat niemieckich mogliśmy się posiłkować różnymi badaniami i statystykami, w kontekście strat zadanych przez Rosjan zaczynamy praktycznie od zera - dodaje. Reparacje od Rosjan. "Skończylibyśmy w kolonii karnej" Prof. Konrad Wnęk, który pracuje również w Instytucie Historii Uniwersytetu Jagiellońskiego, nie ukrywa: zarówno jego, jak i zespół czeka trudne zadanie. Chociażby dlatego, że niezbędne materiały znajdują się w archiwach takich państw jak Litwa, Białoruś, Ukraina czy Rosja. Badacze mają również korzystać ze źródeł zgromadzonych przez Ośrodek Karta. - Trudno działać nam na Białorusi, w Rosji to praktycznie niemożliwe. Mamy kłopot z dotarciem do Moskwy, tam nie pojedziemy. Skończylibyśmy w kolonii karnej - uważa prof. Wnęk. - Być może, jeśli wojna się skończy, archiwa się otworzą. Póki co korzystamy z materiałów, które już opublikowano - dodaje. Szef Instytutu Strat Wojennych im. Jana Karskiego powiedział Interii, że wraz ze swoim zespołem pracuje już wiele miesięcy. Na tym etapie zaangażowanych jest 20 osób, ale nie da się wykluczyć zmian osobowych. Ci, którzy badali sprawę do tej pory, wygłoszą swoje referaty w Pruszkowie. Część już przygotowano, inne cały czas powstają. Tematy podaje instytut, ale już samo oszacowanie wartości własności państwowej na przedwojennych, wschodnich rubieżach Rzeczpospolitej nie jest łatwe. A wojna tylko skomplikowała sytuację. - Najpierw mieliśmy tam okupanta niemieckiego, potem sowieckiego. To swoisty ping-pong. Do tej pory mamy spory dotyczące chociażby liczby obywateli polskich wywiezionych w głąb Związku Sowieckiego - zauważa Wnęk. - Musimy odpowiadać też na trudne pytania: większość deportowanych umierało ze względu na warunki, chociaż część naturalnie. Niełatwo to rozstrzygnąć - dodaje. Podobny problem zauważa prof. Antoni Dudek z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Badacz odwołuje się jednak do przykładu ziem na zachodzie kraju. - Po wejściu na te tereny Armii Czerwonej w 1945 r. na masową skalę wywożono stamtąd wszelkie wyposażenie, zwłaszcza urządzenia w fabrykach i tak dalej. Pytanie: to było mienie polskie czy niemieckie? - zastanawia się Dudek. - Można przyjąć, że mieliśmy to otrzymać kosztem Niemiec i nam to skradziono. Na pewno liczba problemów metodologicznych jest nieporównanie większa niż w przypadku badania strat niemieckich - uważa. Szklana kula i twarda polityka "Raport o stratach poniesionych przez Polskę w wyniku agresji i okupacji niemieckiej w czasie II wojny światowej 1939-1945" powstawał przez pięć lat, chociaż prace były utrudnione ze względu na pandemię COVID-19. Projekt dotyczący napadu komunistycznej Rosji rusza formalnie dopiero w połowie tego miesiąca. A już za kilka tygodni, 15 października, wybierzemy nowych posłów i senatorów. Biorąc pod uwagę czas potrzebny do przygotowania raportu, śmiało można założyć, że przyszłość projektu pilotowanego przez Mularczyka jest zagrożona. Polityk PiS nie chce nawet myśleć o wyborczej porażce. Zmian nie boi się także szef instytutu strat wojennych. Jak mówi, zerka na sondaże, ale nie widzi "zagrożenia" zmianą władzy. - Dla mnie ta sprawa powinna być ponadpartyjna. Wiem jednak, że być może kwestia strat zadanych przez Niemcy budzi pewne pytania po stronie opozycji. Ta wyraźnie oskarża PiS o wyciąganie tematu strat od Rosjan w kampanii wyborczej - mówi Wnęk. - Projekt ruszył w latach 2017-2018 r. Trzeba by mieć szklaną kulę, żeby wierzyć, że to będzie temat kampanijny w 2023 r. Tyczy się to zarówno Niemców jak i Sowietów - uważa profesor. Zupełnie innego zdania jest prof. Antoni Dudek: - Trzeba powiedzieć jasno: tu chodzi o politykę. Arkadiuszowi Mularczykowi często wytykano, że podnosi straty, które ponieśliśmy kosztem Niemiec, a nie podnosi tych spowodowanych przez Rosjan - stwierdził. - Nie ma widoków, żeby uzyskać reparacje od naszych zachodnich sąsiadów, więc postanowił sobie znaleźć jakieś nowe zajęcie. Skupił się więc na przygotowaniu raportu o stratach ze strony rosyjskiej - mówi rozmówca Interii. W opinii Dudka pomysł dotyczący zbadania strat wyrządzonych Polsce przez Sowietów "wcale nie jest głupi". - Tylko należałoby to robić profesjonalnie i za mniejsze pieniądze niż zrobił to Mularczyk. Kiedy rząd PiS upadnie, dowiemy się, ile łącznie kosztowało wyprodukowanie tego raportu dotyczącego Niemiec - mówi prof. Dudek. - Pewnie wiele osób będzie w szoku, bo będzie to najkosztowniejsza publikacja tego rodzaju w historii Polski - twierdzi. Rząd nie ujawnił dotąd, ile kosztowało sporządzenie raportu dotyczącego reparacji od Niemiec. Jak powiedział nam prof. Wnęk, Instytut Strat Wojennych im. Jana Karskiego nie finansował badań, które posłużyły do napisania dokumentu. Jakub Szczepański