Większość Polaków oczekuje neutralności Kościoła względem polityki - uważa prof. Jacek Wasilewski. Tymczasem bardzo często przekracza on "czerwoną linię", ingerując bezpośrednio w kwestie polityczne. W ostatnich tygodniach kontrowersje wzbudzały apele przedstawicieli Kościoła katolickiego do polityków w związku z pracami nad ustawą dotyczącą in vitro. Po zakończeniu prac legislacyjnych w parlamencie episkopat apelował do ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, aby nie podpisywał ustawy. Po jej podpisaniu episkopat oświadczył, że katolik świadomie i dobrowolnie podpisujący się lub głosujący za dopuszczalnością metody in vitro, tym samym podważa communio, czyli swoją pełną wspólnotę z Kościołem. Przekroczenie czerwonej linii - Kościół ma niezbywalne prawo do głoszenia swoich poglądów moralnych, etycznych, duchowych. Tutaj pełna zgoda. Także oponenci Kościoła to przyznają. Natomiast przekroczeniem czerwonej linii jest bezpośrednia ingerencja w konkretnych sprawach: głosowałeś za in vitro, nie będziesz miał komunii; ten, kto zrobił coś politycznego, niezgodnego z nauczaniem, nie jest katolikiem; ten, kto zrobił coś innego, nie jest Polakiem. To jest ewidentne przekroczenie czerwonej linii - ocenił socjolog prof. Jacek Wasilewski z Uniwersytetu SWPS. Jego zdaniem w Polsce ta granica jest bardzo często przekraczana. - Już od wyborów z 1991 roku, kiedy Kościół wprost - zarówno na poziomie biskupów i poszczególnych księży - mówił, jak należy głosować. Później, pod wpływem krytyki, to się trochę zmieniło i ten wpływ był bardziej zakamuflowany, ale nie ustąpił. W kolejnych latach ingerowano w poszczególne projekty aktów legislacyjnych dotyczących światopoglądu: aborcji, homoseksualizmu, rozwodników - przypomniał prof. Wasilewski. Polacy chcą neutralności - Prawdą jest, że społeczeństwo polskie jest religijne i katolickie. Z drugiej strony wszystkie badania od 1989 roku pokazują, że zdecydowana większość Polaków - około 70 proc. - uważa, że Kościół powinien być neutralny względem polityki, czyli nie powinien zajmować wyraźnego, jednoznacznego stanowiska politycznego. To jest opinia stabilna, a lekkie wahania w kwestii wiary czy praktyk religijnych nie zmieniają tej ogólnej zasady - podkreślił socjolog. Jego zdaniem taka tendencja pokazuje wyraźny rozdźwięk pomiędzy faktyczną opinią społeczną, a działaniami zarówno Kościoła, jak i polityków. Uległość polityków sugestiom i naciskom Kościoła jest - jak mówił - "nadreprezentowana" w porównaniu do większości opinii publicznej. - Główny powód tego leży po stronie polityków. Oni myślą kategoriami krótkookresowymi. Mówiąc nieco przesadnie: Kościół myśli w perspektywie 2 tys. lat, polityk myśli w perspektywie następnej kadencji. Nie dziwi mnie więc działanie Kościoła, który widząc, że jego naciski są skuteczne, kontynuuje je. Te działania są racjonalne, skoro przynoszą pozytywne dla Kościoła skutki - przyznał socjolog. Zaznaczył też, że wszyscy - a przede wszystkim media mainstreamowe - ulegają "marginalnym, aczkolwiek krzykliwym mediom niszowym, jak np. "Fronda". Jego zdaniem "główne media" nagłaśniają te niszowe, reprezentujące radykalne, niepodzielane przez większość Polaków poglądy. To one nadają im znaczenie i promują. - W ten sposób powstaje atmosfera, w której wystarczy, że jeden biskup coś powie, a już połowa mediów i polityków się do tego odnosi. Nie zdają sobie sprawy, że być może na krótką metę jest to korzystne, ale na dłuższą metę nie - powiedział prof. Wasilewski. Z drugiej strony - zauważył - jeśli pojawia się jakaś krytyka hierarchii kościelnej, to również nie jest ona powszechnie akceptowana, bo przejawia się w agresywnym antyklerykalizmie i skrajnej narracji antykościelnej. - Ja teraz jestem na wsi. Tutaj chodzenie do kościoła to rzecz oczywista, ale gdy słucham, co mówią moi sąsiedzi, to opinie na temat tego, co powiedział ksiądz są niesłychanie krytyczne. Nie jest tak, że ci ludzie idą ślepo za tym, co słyszą z ambony. Chodzą, słuchają, ale odbierają to bardzo wybiórczo. Jeżeli zauważą jakieś nieakceptowane działania księży, to bez ogródek o tym mówią - dodał. Prawo, które będzie szanowało sumienia wszystkich Kościół tkwi w przekonaniu, że "ołtarz" ma pewne prerogatywy władcze, tymczasem powinien uświadomić sobie, że polskie społeczeństwo jest pluralistyczne, a stworzenie prawa szanującego sumienie wszystkich to wielka sztuka - uważa filozof, publicystka Halina Bortnowska. - Kościół powinien uświadomić sobie, że polskie społeczeństwo jest obecnie pluralistyczne, że jest nas dużo - różnych. Przyzwolenie prawne w społeczeństwie demokratycznym jest wynikiem gry mniejszości i większości. Dlatego wielką sztuką jest stworzyć takie prawo, które będzie szanowało sumienie wszystkich, nie zmuszało nikogo do tego, co jest sprzeczne z jego sumieniem - powiedziała Halina Bortnowska. "Ołtarz ma pewne prerogatywy władcze" Zdaniem Bortnowskiej, choć Kościół w Polsce nie dąży do tego, aby "zejść z ołtarza i zasiąść u podnóżka tronu, to trwa w nim przekonanie, że ołtarz ma pewne prerogatywy władcze". - Hierarchowie chcą mieć możliwość bardziej władczego postępowania w kwestiach przestrzegania zasad, które uważają za powszechnie obowiązujące. Słusznie, że Kościół poczuwa się do takiego obowiązku, tylko trzeba, aby strzegł tych kwestii z poszanowaniem praw wszystkich obywateli, także z Kościołem niezwiązanych - podkreśliła Bortnowska. Tymczasem - jej zdaniem - wypowiedzi biskupów, przestrzegające polityków przed głosowaniem za ustawą o in vitro, to próba autorytarnego zarządzania. - W historii chrześcijaństwa wielkie decyzje intelektualne, światopoglądowe pojawiały się w Kościele inną drogą. Nie drogą wymuszenia czegoś przez hierarchów, ale przez to, że pojawiali się ludzie - liderzy intelektualni czy duchowi - którzy umieli, nawet duże wspólnoty, przekonać i skłonić do działania - powiedziała Bortnowska. - Niedawne wypowiedzi, w których grożono karami odsunięcia od praw członka Kościoła, czy od łask danych członkom Kościoła, były bardzo dalekie od edukacyjnego dialogu, jakiego ludzie potrzebują - dodała. Próba czasu Zwróciła uwagę, że decyzje narzucone od zewnątrz często nie wytrzymują próby czasu. - Realnym wpływem można nazwać takie oddziaływanie, w którym ktoś daje swoje świadectwo, przedstawia swój pogląd na sprawy, co niekiedy okazuje się przekonujące. Podmiotem głębokiego i trwałego wpływu nie powinni być partnerzy politycznego dyskursu, ale wspólnota, której się naprawdę głęboko przewodzi. Dlatego patrząc długofalowo byłabym skłonna sądzić, że aktualnie Kościół w Polsce raczej traci swój wpływ - powiedziała publicystka. Podkreśliła, że po 1989 roku wyczuwalny był dystans między Kościołem a państwem. - Była przestrzeń do pokonania, być może odziedziczona po poprzednim systemie. Jednak duchownym zabrakło formacji akcentującej niezależność, autonomię. Nie kształtowano świadomości księży, ale też osób świeckich zaangażowanych w sprawy kościelne, do poszanowania postawy niewierzących lub wierzących inaczej - zaznaczyła filozof. Hierarchowie kościelni - wyjaśniła - jeśli chcą przekonywać opinię publiczną do swoich racji, powinni dowodzić, że znają dobrze sprawę, o której mówią, a przede wszystkim nie insynuować niegodnej motywacji ludzi, którzy mają inne zdanie. - Tak można pozyskać ludzi do poważnego traktowania swoich opinii, okazując szacunek - podkreśliła Bortnowska. - Zastanawiam się ponadto czy rozstrzygnięcia, którym nadaje się autorytet niemalże prawd wiary, mogą dotyczyć kwestii, co do których nie ma głębokich, autentycznych, biblijnych i teologicznych źródeł. Kwestia in vitro jest nowa. Powstała wraz z osiągnięciami nauki i wymaga refleksji w świetle zasad, ale nie pospiesznej refleksji. Jak w wielu innych kwestiach z pogranicza wiedzy i wiary, tutaj również istnieje wielka pokusa i możliwość popełnienia błędu przez niedojrzałe, jednostronne ocenianie całości sprawy. Dlatego trzeba najpierw dokładnie poznać racje i motywy, którymi kierują się obywatele opowiadający się za prawem dopuszczającym in vitro - zaznaczyła filozof. "Dobre i do przyjęcia jest tylko to, co występuje w przyrodzie" Przyznała, że razi ją teza, pojawiająca się w wypowiedziach przedstawicieli różnych kościołów, ale w szczególności rzymskokatolickiego, że "dobre i do przyjęcia jest tylko to, co występuje w przyrodzie". - Poczęcie in vitro zmienia jedynie miejsce, w którym ten ważny fakt zachodzi. W tym sensie działanie in vitro jedynie w sposób nieistotny odbiega od tego, co się dzieje w naturze. Ta zmiana ma tylko takie znaczenie moralne, że człowiek bardziej ten proces kontroluje. Powstanie nowej istoty zawsze jest świętym wydarzeniem, niezależnie od tego gdzie się odbywa: czy na początku w probówce, czy wewnątrz organizmu kobiety. Ja nie widzę powodu, aby Bóg musiał działać tylko i wyłącznie w jajowodach czy worku macicznym - podkreśliła Bortnowska.