Prowincjał w liście do arcybiskupa Kamińskiego podkreśla jednocześnie, że decyzje i podejmowane przez o. Mogielskiego działania "są wyrazem troski o ubogich, którzy do dziś noszą w sobie poczucie skrzywdzenia i lekceważenia przez przełożonych Kościoła i którym zabrakło z ich strony zapewnienia fachowej pomocy czy choćby braterskiego zainteresowania". Sprawa dotyczy poniedziałkowej publikacji "Gazety Wyborczej" nt. molestowania chłopców z ogniska św. Brata Alberta w Szczecinie, które założył i prowadził ks. Andrzej. Miało o tym wiedzieć trzech biskupów, ale przez lata nie reagowali. W 2003 r. zeznania i relacje ofiar spisał o. Mogielski, a jego ówczesny zwierzchnik o. Maciej Zięba przekazał je abp. Kamińskiemu. Sam ksiądz Andrzej wszystkiemu zaprzecza i zapowiada, że będzie dowodził swej niewinności w sądzie. Reagując na to abp Kamiński w liście do prowincjała dominikanów zwrócił się z prośbą o wyjaśnienie medialnych wystąpień o. Mogielskiego w sprawie rzekomego molestowania nieletnich przez jednego z księży archidiecezji. Zwracał się też o "pouczenie o. Mogielskiego o drogach właściwych Kościołowi w załatwianiu takowych spraw". Metropolita pyta w liście, czy prowincjał dominikanów był poinformowany o działaniach o. Mogielskiego w tej sprawie i czy uzyskały one jego aprobatę. - Nie chcę wierzyć, że zakonnik ten w czasie swojej formacji nie dowiedział się, iż nawet w przypadku - jak mnie o to posądza - opieszałości działań Kościoła partykularnego, istnieje zawsze, i to dla każdego wiernego, zarówno duchownego, jak i świeckiego, możliwość odniesienia się do Stolicy Apostolskiej - napisał abp Kamiński, podkreślając, że Mogielski tego nie uczynił. Metropolita zaznaczył, że od 2003 r. jest w kontakcie ze Stolicą Apostolską, czego efektem jest prowadzony od sierpnia ubr. proces kanoniczny, który zmierza ku końcowi. W liście przekazanym w piątek KAI przebywający w USA prowincjał dominikanów podkreślił, że przed wyrażeniem o. Marcinowi zgody zapoznał się z dziennikarzem "Rzeczpospolitej" i materiałami zebranymi przez gazetę do publikacji (do której nie doszło), a także z relacjami ze spotkań "poważnych i wiarygodnych osób" z abp. Kamińskim i jego poprzednikami, w szczególności ze spotkania o. Macieja Zięby w 2003 r. (poprzedniego prowincjała), który - według o. Popławskiego "usłyszał wówczas niesprawiedliwe i nie znajdujące oparcia w rzeczywistości informacje na temat o. Marcina". Abp Kamiński pisze także, że nie chce i nie może wyrokować o zakończeniu postępowania kanonicznego, prowadzonym przez Trybunał Kościelny, ale podkreśla, że "do tej pory można było prowadzić proces w atmosferze spokoju i bez pośpiechu, koniecznych przy rozwiązaniu tego rodzaju spraw. Po wystąpieniu o. Marcina Mogielskiego atmosfera się zmieniła, a nawet niektórzy, także osoby publiczne, wydały wyrok". "Przepraszam, że na list Księdza Arcybiskupa z 11 marca 2008 roku nie odpowiedziałem od razu. W tych dniach przebywam za granicą, w Stanach Zjednoczonych. Akurat Kościół katolicki w USA - o czym Ksiądz Arcybiskup z pewnością wie - za przemilczanie spraw dotyczących nadużyć seksualnych, jakich dopuszczali się niektórzy duchowni, i niepodejmowanie przez hierarchów odpowiednich i jasnych decyzji we właściwym czasie zapłacił ogromną cenę, która wcale nie wyraża się w wysokości zasądzonych odszkodowań. Zdaniem prowincjała, zajęcie się ich sprawami, próba przywrócenia w nich zdolności zaufania drugiemu człowiekowi "są tak samo słuszne i zgodne z duchem nauczania Jezusa, jak troska Księdza Arcybiskupa o sprawiedliwe i zgodne z procedurą potraktowanie ks. Andrzeja". O. Popławski wyraził też przekonanie, że wszystkim zaangażowanym w wyjaśnienie tej sprawy "chodzi przede wszystkim o ludzi, których ta sprawa bezpośrednio dotyka".