Zbigniew Molicki, który w 1970 r. był żołnierzem służby zasadniczej, zeznał przed Sądem Okręgowym w Warszawie, że nad ranem 15 grudnia 1970 r., gdy blokował wraz z innymi żołnierzami gdańską stocznię, zobaczył na oddalonych o ok. 350 m żurawiach stoczniowych kilku powieszonych ludzi. - Nie wiem, kto ich powiesił i za co - dodał. Zeznał, że widząc to, żołnierze bez rozkazu przeładowali broń i przyjęli gotowość do strzału, ale dowódca polecił zachować spokój i rozładować broń. Słowa Molickiego wywołały widoczne poruszenie na sali. Sąd zaczął szczegółowo wypytywać świadka. Na pytanie sędziego Piotra Wachowicza, czy możliwe że były to kukły, a nie ludzie, świadek odparł, że tego nie wyklucza. Świadek dodał, że słyszał z milicyjnej radiostacji wiadomość, iż na redzie stoją radzieckie okręty z 10 tys. żołnierzy, gotowymi do pacyfikacji miasta. Wtedy jakiś nieznany mu porucznik wojska spytał go, po której będzie stronie, bo "część wojska zbuntuje się i będzie walczyć z Rosjanami". Świadek odparł, że odpowiedział, że też będzie z Rosjanami walczyć. - Te zeznania nasuwają wiele wątpliwości, ja się z takimi faktami nie spotkałem - powiedział prok. Bogdan Szegda. Z tymi okolicznościami nie zetknął się też obrońca nieobecnego w czwartek w sądzie Jaruzelskiego mec. Jan Borowicz. Przedstawiciel społeczny NSZZ "Solidarność" senator Piotr Andrzejewski powiedział zaś, że ewentualne powieszenie kukieł ludzkich przez władze mogło być próbą nastawienia żołnierzy przeciw robotnikom. Molicki dodał, że gdy jego oddział wyruszał do Gdańska, przełożeni mówili, że "chce się on oderwać od Polski i znowu być wolnym miastem". Zeznał, że gdy pod bramą nr 2 gdańskiej stoczni robotnicy wyszli na zewnątrz, dowódca jego dywizji gen. Edward Łańcucki polecił mjr Mirosławowi Wiekierze wydanie żołnierzom rozkazu strzelania w górę. - Wiekiera z przejęcia wydał ten rozkaz szeptem; słysząc ten szept Łańcucki ordynarnie odesłał Wiekierę - zeznał Molicki. Zacytował słowa generała: "Ty jesteś ch..., a nie oficer; sp... do jednostki, bo każę cię rozstrzelać". - Wiekiera odpowiedział: "Tak jest" i odszedł - dodał świadek. Podkreślił, że dowodzenie nad żołnierzami przejął sam Łańcucki i nakazał im kolejną salwę - w bruk. - Od tych strzałów padło kilka osób; trzy się podniosły, pięć już nie - zeznał Molicki. Złożył sądowi łuskę karabinową spod stoczni. Łańcucki został już wcześniej wyłączony z procesu z powodów zdrowotnych. Wiekiera jest jednym z oskarżonych. Molicki powiedział, że widział też, jak milicjanci bili studenta, któremu wcześniej maszynką wycięli pas włosów na głowie. Nie zareagowali na słowa świadka, by przestali. Zaprzestali bicia dopiero wtedy, gdy Molicki przeładował broń w ich stronę. Innym świadkiem był w czwartek szef Prokuratury Powiatowej w Gdańsku z grudnia 1970 r., 79-letni Bronisław Medeński. Zeznał, że jego prokuratura nie prowadziła śledztw, co do ofiar śmiertelnych, choć dokumentowała je. Dodał, że dokumenty te wykorzystywano potem do wypłaty odszkodowań rodzinom ofiar. - Nie wiem, jaki był dalszy los tych dokumentów - podkreślił. Przeniesiony z Gdańska warszawski proces w sprawie masakry robotników Wybrzeża trwa od jesieni 2001 r. Czwartkowa rozprawa była pierwsza po trwającej od listopada 2006 r. przerwie z powodu choroby sędziego (to jedyny proces, w którym orzeka). W październiku 2006 r. sąd uznał, że nie będzie zmniejszenia liczby świadków w procesie - jak chciał prokurator. Sąd postanowił wtedy, że będzie można jednak ograniczyć się do odczytania zeznań tych świadków, którzy nie stawią się w sądzie. Na ławie oskarżonych zasiadają: ówczesny szef MON gen. Jaruzelski, wicepremier Stanisław Kociołek, wiceszef MON gen. Tadeusz Tuczapski oraz trzej dowódcy jednostek wojska tłumiących robotnicze protesty. Odpowiadają z wolnej stopy; formalnie grozi im nawet dożywocie. Od pięciu lat trwają żmudne przesłuchania świadków - robotników Wybrzeża, żołnierzy i milicjantów. Niektórzy się nie stawiają; wtedy sąd wzywa ich ponownie. 12 grudnia 1970 r. rząd PRL ogłosił drastyczne podwyżki cen na artykuły spożywcze, co wywołało demonstracje na Wybrzeżu. Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W PRL nikogo nie pociągnięto do odpowiedzialności za wydarzenia Grudnia'70. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r. W 1995 r. do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku trafił akt oskarżenia przeciw 12 osobom. Gdański proces zaczął się w 1998 r. W 1999 r. przeniesiono go do Warszawy.