Poseł Jan Widacki - oskarżony m.in. o nakłanianie świadków do fałszywych zeznań - nie przyznał się przed sądem do żadnego z zarzutów. Odpiera je jako oparte na pomówieniach przestępców. Twierdzi, że śledztwo prowadzone za rządów PiS miało wykazać, że "istnieje urojony układ polityczno- biznesowo-gangsterski". W poniedziałek Sąd Okręgowy Warszawa-Praga zaczął proces 60- letniego Widackiego (Demokratyczne Koło Poselskie) i pięciorga innych oskarżonych. Są wśród nich gangsterzy odsiadujący wyroki, w tym członkowie rodziny szefa gangu pruszkowskiego Leszka D., ps. "Wańka". W odczytanym akcie oskarżenia prokurator zarzucił Widackiemu, że w 2004 r. nakłaniał świadka Sławomira R. (recydywistę, który odsiaduje karę 25 lat m.in. za zabójstwo) do składania nieprawdziwych zeznań, korzystnych dla bronionego wtedy przez Widackiego szefa "Pruszkowa" Mirosława D., ps. Malizna, a sądzonego w sprawie zabójstwa szefa tego gangu Andrzeja Kolikowskiego, ps. "Pershing" (to właśnie R. powiadomił w kwietniu 2005 r. o domniemanym przestępstwie Widackiego wiceszefa sejmowej komisji śledczej ds. PKN Orlen posła PiS Zbigniewa Wassermanna - PAP). Inny zarzut wobec Widackiego to naciski na lobbystę Marka Dochnala z kwietnia 2005 r., by przed komisją ds. PKN Orlen nie oczerniał Jana Kulczyka, którego Widacki był pełnomocnikiem. W tych działaniach Widackiego pośrednikiem miał być ówczesny obrońca lobbysty mec. Ryszrd Kuciński. Trzeci zarzut dotyczy przekazywania w 2003 r. grypsów przez Widackiego od bronionego przez niego wtedy Krzysztofa F., który odsiaduje obecnie dożywocie za dwukrotne zabójstwo. Widacki - profesor prawa i znany adwokat z Krakowa, w latach 90. m.in. wiceszef MSW i ambasador RP na Litwie - nie przyznał się przed sądem do żadnego zarzutu. "Akt oskarżenia jest nielogiczny i niezrozumiały" - powiedział. Dodał, że wszystkie zarzuty oparto "na fałszywych zeznaniach osób pozbawionych wolności". "Mam podstawy sądzić, że te osoby zostały do nich nakłonione" - oświadczył (nie podał, kto miałby naciskać). Zapowiedział, że nie odpowie na pytania prokuratora. Poseł twierdzi, że śledztwo prowadzone za rządów PiS było "co najmniej tendencyjne", bo był on w konflikcie zarówno z ówczesnym ministrem sprawiedliwości Zbigniewem Ziobrą, którego działania krytykował "jako obłędne i niebezpieczne" - jak też i z Wassermannem, ówczesnym koordynatorem służb specjalnych. Dodał, że był "idealnym celem" dla ówcześnie rządzących, którzy chcieli dowieść, że "istnieje urojony układ polityczno-biznesowo- gangsterski", a pasował do tego, bo miał kontakty z b. prezydentem Aleksandrem Kwaśniewskim, był pełnomocnikiem Kulczyka i bronił "Maliznę". Prok. Jarosław Walendziak nie chciał odnieść się do słów Widackiego. - Gospodarzem sprawy jest sąd - powiedział dziennikarzom. - To, że zasiadam na ławie oskarżonych to wymarzona sytuacja dla moich przeciwników politycznych - oświadczył Widacki. Dodał, że "do ludzi, z którymi zasiada na ławie oskarżonych, ma więcej szacunku niż do ludzi, którzy do tego procesu doprowadzili".