Podobnie jest z figlarną Lottą, pojawiającą się na scenie w kolorowych ubraniach i za wysokich szpilkach. Wygłaszając kwestie o potrzebie bliskości i wartościach rodzinnych najwyraźniej odgrywa je sama przed sobą. Przekonująca jest za to w scenie beztroskiego tańca. Słuchając zaczepnych replik Wertera szybko nabieramy przekonania, że odczytanie tego utworu w schematycznych ramach nie będzie możliwe. Bohaterowie bawią się tekstem, widzami, swoimi uczuciami, ocierając się miejscami o farsę czy karykaturę swoich postaci. Bardzo ciekawie i współcześnie udało się reżyserowi wydobyć motyw trójkąta miłosnego: Lotty, Wertera i Alberta. Obserwując sceny z ich udziałem jesteśmy przekonani, że samobójcza mania głównego bohatera jest tylko pozą. Młodzieńcza miłość znajduje spełnienie w takiej czy innej formie. Spektakl trwa. I wtedy następuje gwałtowne przełamanie konwencji. Zarysowane jest ono dość wyraźnie poprzez projekcję filmu (dzieci bawiące się na łące) i zmianę scenografii. W drugiej części spektaklu, przestrzeń jest surowa i ziejąca przerażającą pustką. W rzeczywistości fabryki azbestu dobrze czuje się Albert, lecz nie Werter. Podążając za Lottą, romantyczny kochanek gubi samego siebie. Tutaj rozmowy toczą się już z inną Lottą (w spektaklu występują 3 osoby, grające tę samą postać). Cóż pozostaje samotnemu i przerażonemu Werterowi? WERTER Narodowy Stary Teatr im. H. Modrzejewskiej w Krakowie adaptacja: Michał Borczuch i Łukasz Wojtysko reżyseria: Michał Borczuch