We wtorek policja poinformowała, że mężczyzna, który potrącił dwie kobiety podczas protestu w Warszawie i odjechał, został zatrzymany. - Został zatrzymany około godz. 1 w nocy. Jest to 44-latek. Mężczyzna trafił do aresztu policyjnego - powiedział nadkom. Sylwester Marczak, rzecznik Komendy Stołecznej Policji. Do zdarzenia doszło na skrzyżowaniu Puławskiej i Goworka. Jedna z kobiet trafiła do szpitala, druga, z którą udało się skontaktować Polsat News, to 24-letnia Zuza, studentka z Warszawy. "Podjechał i zaczął wykrzykiwać, wygrażać" - Jestem delikatnie poobijana, mam obtarcia i siniaki, głównie po lewej stronie ciała, bo na tej wylądowałam. Wyszłam z tego z kilkoma zadrapaniami, ale bez poważnego uszczerbku na zdrowiu - przyznaje poszkodowana. Na wideo udostępnionym w internecie widać, jak jedna z potrąconych kobiet upada na jezdnię (ona trafiła do szpitala). Pod koniec nagrania od jadącego coraz szybciej samochodu odpadła kolejna kobieta. - Ten mężczyzna zaczął najeżdżać. Żeby nie wpaść pod samochód, złapałam jedną ręką za lusterko i - ponieważ miał uchyloną lewą szybę - drugą ręką wpadłam do samochodu - opowiada. Przyznała, że wszystko działo się tak szybko, że nawet nie potrafi powiedzieć, jak znalazła się w takim ułożeniu. Opisała również początek sytuacji. - On najpierw do nas podjechał i zaczął wykrzykiwać, wygrażać. My nie ustępowaliśmy. Podkreśliła, że pomimo plotek krążących w niektórych mediach, protestujący nie atakowali samochodu. - Po prostu staliśmy - zapewnia. - Myślę, że w pewnym momencie on nie był już w stanie pohamować swojej frustracji, nacisnął gaz - dodała. Wtedy zaczęła się pierwsza fala ludzi przewracać "On ciągle przyspieszał. Wówczas podjęłam decyzję" - Ku mojemu zdziwieniu, pomimo że przejechał, on jeszcze mocniej docisnął gaz. Wtedy najpierw potrącił panią, którą później odwieziono do szpitala, a ja zawisłam na aucie - wspomina studentka. Przyznała, że początkowo była przekonana, że kierowca po chwili zwolni, wyhamuje, i będzie mogła się puścić. - Ale on ciągle przyspieszał. Wówczas podjęłam decyzję. Śmiałam się później, że ponieważ, jako dziecko oglądałam filmy z Jamesem Bondem, to wiem, że bezpieczniej jest samemu odpaść od auta i przeturlać się po asfalcie, niż czekać, aż on np. gwałtownie zahamuje - opowiada 24-latka. Oceniła, że stało się to już w momencie, kiedy kierowca jechał ok. 40 km/h i wciąż przyspieszał. 24-latka po upadku była w lekkim szoku. Ale oceniła, że nic poważnego jej się nie stało, a przyjaciele pomogli jej wstać i po chwili doszła do siebie. - Uznałam, że otarcia sobie odkażę, a ponieważ sytuacja jest trudna, pandemiczna, to nie ma sensu wzywać pogotowia - mówiła. Studentka nie oddaliła się jednak z miejsca zdarzenia, jak opisywano początkowo. Po prostu przeszła na drugą stronę jezdni i uczestniczyła w dalszej części protestu. "Wykonano mi obdukcję" Początkowo nie myślała o zgłaszaniu sprawy na policję. - Zdecydowałam się jednak zeznawać, bo nie wiedziałam, w jakim stanie jest ta pani, którą odwieziono do szpitala. Chciałam - gdyby się okazało coś poważnego - żebym była w danych do kontaktu - wyjaśniała. - Policja skontaktowała się ze mną jeszcze w poniedziałek i wieczorem byłam na komisariacie. W tym momencie mam status świadka i poszkodowanej. Wykonano mi obdukcję - powiedziała. Chwaliła również pracę policjantów. - Muszę powiedzieć, że funkcjonariusze z komisariatu przy ul. Malczewskiego działali bardzo sprawnie i zachowywali się profesjonalnie. Nie muszę się napraszać, oni się ze mną kontaktują, udzielają niezbędnych informacji - przyznaje pani Zuza. Studentka w rozmowie z Polsat News podkreśliła, że nie działa w Strajku Kobiet. - Protestowałam jako jedna z obywatelek, która nie zgadza się, by kobietom odbierano ich podstawowe prawo decydowania o swoim ciele - wyjaśniała. "Ta obłuda jest skandaliczna" - Każda kobieta ma w sobie wystarczająco dużo mądrości, by decydować o sobie. Szczególnie, że wszyscy wiemy, że te decyzje nigdy nie należą do łatwych. Zmuszanie kobiet do aktów heroizmu jest dla mnie skandaliczne i będę dalej uczestniczyć w protestach, dopóki ten wyrok nie zostanie cofnięty - zapewniła. Przekonywała, że protestujący "nie mogą pozwolić, żeby decyzje, które będą dotyczyć każdej kobiety były podejmowane odgórnie, za fałszywą otoczką opiekuńczości". - Doskonale wiemy, że w tym kraju nikt nie zajmuje się osobami już urodzonymi. Ochrona życia tak długo dotyczy tych ludzi, dopóki się nie urodzą. Później osoby niepełnosprawne są zostawiane same sobie - oceniła. - Podobnie jest z osobami LGBT, które niektórzy uznali za ideologię, a nie ludzi. Tak długo jak są trzema komórkami, to ich chrońmy, a jak się już urodzą, to nas nie interesują. Ta obłuda jest skandaliczna - mówiła. "Prawdziwe niebezpieczeństwo sprowadzają na nas politycy" Poszkodowana w protestach studentka odniosła się również do wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, który stwierdził, że "ci, którzy do nich (protestów - red.) wzywają, ale też ci, którzy w nich uczestniczą sprowadzają niebezpieczeństwo powszechne, a więc dopuszczają się poważnego przestępstwa". - Prawdziwe niebezpieczeństwo sprowadzają na nas politycy, którzy - kierując się własnymi pobudkami - zagrażają zdrowiu i życiu kobiet, a także zdrowiu i życiu przyszłych dzieci. Ograniczenie dostępu do legalnej aborcji nie zmieni faktu, że aborcja będzie. Będzie jednak o wiele bardziej niebezpieczna i niedostępna dla osób z terenów wiejskich, osób uboższych. Po prostu będzie nielegalna - przekonuje pani Zuza. "Poglądy religijne nie mogą stanowić prawa" Odpowiadając na wezwanie prezesa PiS i wicepremiera, by "bronić polskich kościołów za każdą cenę" kobieta odparła: - Zawsze będę utrzymywała, że niezależnie od tego, jakiego wyznania, wiary, pochodzenia są ludzie, to żyjemy w Polsce, jesteśmy Polakami, zgodnie z polskim prawem jesteśmy krajem świeckim. Czyjeś poglądy religijne nie mogą stanowić prawa dla większości, a w tym przypadku w ogóle dla wszystkich. Poglądy religijne nie mogą stanowić prawa. - Rozumiem pewien ból katolików i osób, które czują żal, że kościoły stały się obiektem protestów, ale wynika to z faktu, że Kościół zajmuje stanowisko w tej sprawie i wzywa do podejmowania takich decyzji na szczeblu państwowym - wyjaśniała studentka. Jej zdaniem Kościół może powiedzieć, że potępia aborcję. - Może ją zalecać swoim wyznawcom - dowolny Kościół, dowolna religia - aby tak nie postępować. Nie może to być jednak podstawa do obowiązującego prawa - podkreślała. 24-latka w środę nie idzie do pracy. - Ale pracuję w fantastycznym miejscu, które choć nie może być zamknięte, musi stale udzielać pomocy, to cały zespól wspiera kobiety. - Nie poddamy się. Mam nadzieję, że ta wola walki nie zgaśnie. Kobieta chciała pozostać chwilo anonimowa. Wyjaśniła, że czeka "na rozwój wydarzeń ze strony prokuratury i policji". - Szczególnie, kiedy słyszę z ust polityków obozu rządzącego, że popełniam poważne przestępstwo - wyjaśniała.