- Prawo i Sprawiedliwość obija was za ten projekt bez litości. Mówi już o aferze wiatrakowej - zagaduję wieloletniego polityka PO w sprawie ustawy, która od kilku dni elektryzuje całą Polskę. - Afera na miarę naszych możliwości - zżyma się mój rozmówca, odpierając zarzut. - Oni szli ze wszystkimi projektami na rympał, przechodziło tam mnóstwo rzeczy lobbingowych - weźmy choćby słynne "lex Szyszko" - tylko nikt tego nie zauważał, bo wszystko było robione w nocy albo w dzikim pędzie. O wielu prawnych "kwiatkach" i opozycja, i Polacy dowiadywali się po fakcie - dodaje. - PiS - zresztą nie tylko oni - mówi, że ten projekt wygląda, jakby napisali wam go lobbyści z branży OZE. Roi się tam od legislacyjnych "kwiatków" - odpowiadam. - Co tu ukrywać, pewne rzeczy w tym projekcie rzeczywiście wyglądają na działalność lobbingową, ale z drugiej strony nie oszukujmy się - lobbyści byli, są i będą. Nie tylko w działce energetyki, ale w każdej działce stanowienia prawa. Takie są realia. Chodzi o to, żeby cały proces legislacyjny był przejrzysty i tego typu "kwiatki" były eliminowane. Chcemy w tym względzie odróżniać się od poprzedników. "Kwiatek" na "kwiatku" Przypomnijmy: w poselskim projekcie ustawy o "zamrożeniu" cen energii na pierwszą połowę 2024 roku znalazło się kilka przepisów, które wywołały nie tylko falę krytyki mniejszości parlamentarnej, ale nawet zdziwienie części koalicjantów. Chodzi m.in. o możliwość budowy elektrowni wiatrowych w odległości zaledwie 300 metrów od zabudowań mieszkalnych czy parków narodowych. Projekt zakłada także zakwalifikowanie elektrownii wiatrowych do katalogu inwestycji strategicznych, dzięki czemu ich budowa byłaby możliwa bez uprzedniej analizy zgodności lokalizacji elektrowni z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. "Ustawa wiatrakowa" gwarantowałby również ułatwienie budowania elektrowni wiatrowych na gruntach rolnych przeznaczonych na cele nierolnicze. Ich odrolnienie przez gminę nie wymagałoby w takich przypadkach skomplikowanej procedury, którą przechodzą prywatni kupujący. Politycy PiS oskarżają też autorów projektu o to, że "ustawa wiatrakowa" zezwala na wywłaszczanie nieruchomości pod budowę elektrowni wiatrowych, zmieniając odpowiednio ustawę o gospodarce nieruchomościami. Będąca twarzą projektu posłanka Paulina Hennig-Kloska z Polski 2050 nazwała te oskarżenia kłamstwem. - Chodzi o to, by umożliwić podłączenie elektrowni do sieci, pociągnąć kabel, który przebiega pod ziemią - zapewniła w rozmowie z Marcinem Fijołkiem w "Graffiti" na antenie Polsat News. Na tym jednak lista zarzutów odchodzącej władzy wobec autorów projektu się nie kończy. Janusz Cieszyński, były minister w rządzie Mateusza Morawieckiego, a obecnie poseł PiS, zarzucił nowej większości parlamentarnej, że planują zwolnić z opłat od nadzwyczajnych zysków właścicieli OZE. "Pani Hennig-Kloska w swojej ustawie zrobiła im prezent i zwolniła z tych opłat. Postanowiłem spojrzeć, jakie firmy (poza spółkami skarbu państwa) wpłaciły do tej pory najwięcej. Myślicie, że autorka też to sprawdziła?" - napisał na Twitterze 1 grudnia, załączając tabelę z wykazem pięciu firm, z których trzy należą do kapitału niemieckiego, jedna do polsko-niemieckiego, a jedna do belgijsko-izraelskiego. Posłanka Hennig-Kloska odpisała mu, że "nikt nie zwolnił właścicieli OZE z podatku, podatek wygasł bo tak skonstruował go rząd Mateusza Morawieckiego". "Ponad połowa odpisów OZE pochodzi od SSP i to one zyskają najwiecej na tym, że podatek nie będzie pobierany" - kontynuowała wiceprzewodnicząca Polski 2050. Na koniec dodała, że jej zdaniem poseł Cieszyński "udostępnił dane wrażliwe, sprawdzimy, czy mógł to zrobić". Ojciec projektu: Nieznany W ramach przyszłej koalicji rządzącej mało jest jednak osób, które bezwarunkowo bronią budzącego wielkiego emocje projektu ustawy. - To nie może tak wyglądać. Nie ma powołanych ministrów finansów, rozwoju, środowiska, a ktoś zgłasza projekt, który nie przeszedł żadnych analiz, nie ma zbadanych skutków finansowania, nie przeszedł konsultacji społecznych ani środowiskowych. I jeszcze jest napisany tak jak to - punktuje w rozmowie z Interią poseł koalicji z sejmowej komisji ds. energii, klimatu i aktywów państwowych. - Przecież to jest przegięcie pały - dodaje po chwili wyraźnie zirytowany. Jak zaznacza nasz rozmówca, "w tak newralgicznym obszarze jak energetyka nie tworzy się dobrych przepisów na zasadzie, że coś mi się wydaje, ktoś coś napisał i złożyliśmy projekt w Sejmie, a potem cała koalicja się z niego tłumaczy". Wszyscy w koalicji muszą dzisiaj z "ustawy wiatrakowej" się tłumaczyć, ale z informacji Interii wynika, że nie wszyscy koalicjanci choćby poznali założenia dokumentu przed jego złożeniem w Sejmie. - Nawet nam tego projektu nie pokazano - mówi wprost wysoko postawiony polityk Nowej Lewicy. Wyjaśnia, że w ramach koalicji zapadła tylko zgoda co do tego, że należy jak najszybciej "zamrozić" ceny energii na pierwszą połowę 2024 roku. Nowe taryfy wejdą bowiem w życie już 1 stycznia. Rozmawiając z kolejnymi politykami przyszłej koalicji rządzącej, pytamy też o to, kto konkretnie był autorem projektu, który już napytał sporo biedy parlamentarnej większości. Odpowiedzi nie potrafi udzielić żaden z naszych rozmówców. - To w ogóle ciekawe, że pod tym projektem podpisanie są sami posłowie Koalicji Obywatelskiej i Polski 2050 - mówi nam polityk PSL. I dodaje: - Pani posłanka Hennig-Kloska, która ma być ministrem środowiska, daje twarz temu projektowi. Domyślam się, że bardzo chciała nim zabłysnąć. No, to zabłysnęła. Rzecz w tym, że posłanka Hennig-Kloska i Polska 2050 nie chcą być kozłem ofiarnym w sprawie "ustawy wiatrakowej". W "Graffiti" na antenie Polsat News pytana o autora projektu powiedziała, że "została poproszona przez Borysa Budkę o skonsultowanie, ale pracują nad tym zwykle legislatorzy zatrudnieni w klubie". - Projekt został przygotowany przez Platformę i oddano go nam do konsultacji. Ze strony Polski 2050 konsultowała go Paulina i ona też jest sprawozdawczynią tego projektu - potwierdza w rozmowie z Interią inny parlamentarzysta Polski 2050. Polska 2050: Gra o głowę i resort W Platformie ojcostwa problematycznego dokumentu też nikt jednak uznać nie zamierza. Co innego, jeśli chodzi o wyciąganie konsekwencji za tarapaty, w jakich znalazła się przyszła koalicja rządząca. - Widział pan Donalda dzisiaj w Sejmie, jak dziennikarze pytali go o ten projekt? Był wściekły - mówi Interii doświadczony polityk Platformy. Szybko usprawiedliwia jednak szefa: - Dziwi mu się pan? Jeszcze nie został premierem, jeszcze nie wygłosił expose, a już musi gasić pierwszy pożar i to nawet nie wywołany przez siebie. Dzisiaj za gniew Tuska może zapłacić posłanka Hennig-Kloska. Jak poinformowało Radio ZET, zamieszanie wokół "ustawy wiatrakowej" ma kosztować ją tekę ministry klimatu, która co prawda pozostanie w gestii Polski 2050, ale trafi w ręce posła Michała Gramatyki. - Jej notowania spadły. Dużo zależy od tego, co wydarzy się z tą ustawę w Sejmie w najbliższym czasie. Oczywiście łatwiej jest wymienić kogoś teraz, jeszcze zanim zostanie się ministrem - przyznał jeden z polityków PO w rozmowie z dziennikarze Interii Łukaszem Szpyrką. Jak się dowiadujemy, Polska 2050 wcale nie zamierza jednak poświęcać swojej wiceprzewodniczącej. - Paulina jest naszą kandydatką do tego resortu, tutaj nic się nie zmieniło. To najlepsza kandydatka na to stanowisko - zapewnia nas prominentny polityk formacji Szymona Hołowni. Gdy pytamy go, czy będą bronić głowy posłanki Hennig-Kloski bez względu na cenę, odpowiada: - Głowa pani poseł twardo tkwi tam, gdzie powinna. To będzie jedna z najtęższych głów tego rządu. Poprawki nie tylko do projektu Jaki polityczny los nie spotkałby posłanki Hennig-Kloski, awantura wokół "ustawy wiatrakowej" powinna dać nowej większości parlamentarnej do myślenia. Kiedy pytamy jej przedstawicieli o wnioski, które wyciągają z tej sytuacji, niemal wszyscy na pierwszym miejscu wymieniają "histeryczną opozycję na czele z premierem Morawieckim", kłody rzucane pod nogi przez prezydenta Andrzeja Dudę czy brak rządowego instrumentarium prawnego, które ułatwiłoby przygotowywanie jakościowego prawa. Są też jednak wnikliwsze spostrzeżenia, które dobrze rokują na przyszłość. Nasi rozmówcy zapewniają m.in. że gdy Donald Tusk zostanie już premierem niemal wszystkie składane w Sejmie projekty ustaw będą projektami rządowymi, a nie poselskimi. Zmiany mają też nastąpić w samej koalicji - odtąd jeśli któraś z formacji będzie chciała wnieść do Sejmu swój projekt ustawy, będzie musiała zebrać pod nim podpisy wszystkich koalicjantów. Ma to zapobiec sytuacji, że do laski marszałkowskiej trafią niedopracowane dokumenty, których założeń i szczegółów nie znają nawet sami koalicjanci. - Tak się nie da rządzić, tak się rozwala koalicję, na dłuższą metę można by zwariować - szczerze przyznaje nasz rozmówca z PO. Ważny polityk Nowej Lewicy dodaje: - To dla nas duża nauczka. Musimy wyciągnąć z niej wnioski. Konkluzja jest taka, że wszystko, co piękne, rodzi się w bólach i miejmy nadzieję, że także tutaj tak będzie. Na razie natomiast koalicja musi posprzątać bałagan wokół "ustawy wiatrakowej". Zajmie się tym podczas prac komisji do spraw energii, klimatu i aktywów państwowych. Liderzy większości parlamentarnej już zapowiedzieli, że do projektu wprowadzone zostaną poprawki. Tak, żeby wyeliminować wszelkie wątpliwości i niejasności. Jakie to poprawki? Przede wszystkim minimalna odległość elektrowni wiatrowych od zabudowy mieszkalnej zostanie zwiększona z 300 do 500 metrów. Większą ochronę mają też zyskać obiekty przyrodnicze - parki krajobrazowe, parki narodowe oraz obszary z programu "Natura 2000". Trzecia grupa poprawek - jak zapowiedziała posłanka Hennig-Kloska na antenie Polsat News - ma "wykluczyć te przepisy o wywłaszczeniach - które nie są wywłaszczeniami, przypomnę - żeby odciąć możliwość atakowania tego projektu, szerzenia dezinformacji i lęku". Chodzi tutaj zwłaszcza o uregulowanie kwestii związanych z instalacją podziemnych kabli koniecznych do podłączenia wiatraków do sieci energetycznej. *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!