To właśnie Panoptykon, której Szymielewicz jest prezeską, wraz z Fundacją ePaństwo oraz Sotrenderem przeprowadzili badania pilotażowe, sprawdzające, jak partie wykorzystują Facebooka, by wpływać na decyzje przy urnach. Jak informują, w kampanii wyborczej do Parlamentu Europejskiego na reklamy polityczne na Facebooku wydano w Polsce niemal 1,7 mln zł. Najwięcej - ponad pół miliona złotych (553 504) - na reklamę na Facebooku wydał komitet wyborczy Koalicji Europejskiej. Zdecydowanie zdystansował Prawo i Sprawiedliwość, które wydało niecałe 300 tys. (278 828) zł. Nieco niższym budżetem mogły pochwalić się Konfederacja (251 266 zł) i Wiosna (213 301 zł). Nowych wyborców komitety szukały wśród najmłodszych i najstarszych grup elektoratu. Prawica celowała swój przekaz do młodych mężczyzn. Wiosna do mężczyzn i kobiet, do osób młodych, ale też osób 55+. Z kolei partia Razem, dość oryginalnie, skupiła się na docieraniu do seniorek. Dwie główne partie - PiS i KE - koncentrowały się na okręgach wyborczych, w których miały szanse na dodatkowe mandaty. KE najwięcej zainwestowała w działania reklamowe kierowane na województwa mazowieckie, śląskie i kujawsko-pomorskie, PiS zaś - na mazowieckie, podlaskie i warmińsko-mazurskie. Dane owiane tajemnicą Jednak jak przekonuje w rozmowie z Interią Katarzyna Szymielewicz, te dane to wciąż wierzchołek góry lodowej. - Informacje upubliczniane przez Facebooka nie mówią wiele więcej o innych kryteriach, na podstawie których politycy docierają do wyborców. Dlatego to, jak partie wykorzystywały olbrzymią wiedzę, jaką o wyborcach posiada Facebook, jest ciągle owiane tajemnicą - mówi. Jak wskazuje, dla użytkowników nadal nie jest jasne, dlaczego akurat im została wyświetlona dana reklama. - Informacje, jakie na ten temat udostępnia Facebook, są bardzo ogólne. Jeszcze mniej dowiemy się z tzw. biblioteki reklam, z której mogą korzystać obserwatorzy, dziennikarze i badacze. To narzędzie pozwala zobaczyć, do jakich grup ostatecznie trafiała dana reklama, a już nie to, w jaki sposób była ona targetowana. Ten brak przejrzystości może stać się zasłoną dla kontrowersyjnych, nieetycznych praktyk, np. wykorzystywania wrażliwych danych, grania silnymi emocjami, podsycania radykalnych społecznych nastrojów - tłumaczy. - A już teraz widzimy, że politycy eksperymentują z technikami agitacyjnymi oferowanymi przez Facebooka - dodaje. Co to oznacza dla nas - wyborców? Na czym polega wspomniane wcześniej targetowanie? W uproszczeniu jest to kierowanie specyficznych przekazów do wąskich grup odbiorców. Facebook zbiera i generuje bardzo dużo informacji o swoich użytkownikach, co daje możliwość bardzo wąskiego targetowania. - Pozwala na tworzenie szczegółowych profili osób o określonych poglądach, oczekiwaniach czy obawach. Do każdej z tak opisanych grup można kierować skrojony pod nią komunikat. Jest to bardzo skuteczne, jednocześnie przy braku jawności stwarza pole do manipulowania nastrojami społecznymi - mówi Szymielewicz. Reklama polityczna na Facebooku to nie tylko przekazy namawiające do głosowania na konkretnego kandydata. Czasami coś, co uznamy za artykuł prasowy czy stronę satyryczną, może być materiałem, który ma wpłynąć na nasze poglądy, a co za tym idzie - decyzje wyborcze. Zwykle są to materiały dotyczące tematów wzbudzających duże emocje społeczne jak np. zmiany klimatyczne, problem uchodźczy czy stosunek do mniejszości seksualnych. - Prócz bezpośredniego wpływu na wynik konkretnych wyborów takie praktyki niszczą debatę publiczną. Prowadzą do jej polaryzacji, fragmentaryzacji i zaostrzenia - mówi Katarzyna Szymielewicz. Będziemy wiedzieć więcej? Organizacje chcą rzucić więcej światła na działania politycznych reklamodawców w trakcie trwającej obecnie kampanii parlamentarnej, dlatego zachęcają wyborców do instalowania wtyczki "Kto cię namierzył" (dostępna tutaj). Dzięki niej użytkownicy Facebooka dowiedzą się, jakie reklamy polityczne były im wyświetlone, ile razy i przez jakie komitety. "Wtyczkę warto zainstalować z dwóch powodów. Po pierwsze użytkownik może w łatwy sposób sprawdzić, które partie próbowały nakłonić lub zniechęcić go do głosowania, i w jaki sposób to robiły. Dzięki tej wiedzy może po prostu podjąć bardziej świadome decyzje. Po drugie - instalując wtyczkę - użytkownik bierze udział w badaniu które, mamy nadzieję, uchyli rąbka tajemnicy na temat praktyk marketingowych partii politycznych na Facebooku i pozwoli ocenić, czy platforma robi dość w celu zabezpieczenia demokratycznych wyborów" - przekonuje Szymielewicz. Pierwsze wnioski na temat tego, jak partie wykorzystują Facebooka do wpływania na wyborców w trwającej kampanii do parlamentu, organizacje przedstawią na początku października.